Król roastów. Czołowa postać Stand-up Polska. Komik, twórca milionów żartów. Znany z wulgarnego i chamskiego poczucia humoru. Obraża ze sceny i… bierze za to pieniądze! Współpracował m. in. z Comedy Central, Grupą ATM, agencją artystyczną Antrakt i agencją reklamową Saatchi & Saatchi. Fan i kolekcjoner gier komputerowych. Pierwszy rozmówca, który długo odpowiadał na pytania z cyklu „Kawa na ławę”!


 

Skończyłeś kulturoznawstwo, twoi wykładowcy pewnie są teraz dumni…

(Śmiech) Ciekawe… chociaż powiem ci, że spotkałem ostatnio jednego z moich wykładowców. Oglądał mój występ i pił browarka!

Reszta profesorów pewnie niechętnie cię teraz wspomina…

Różni są ludzie i różne podejścia do tematu. Ja skończyłem UKSW (Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie – red.) – uczelnię postrzeganą jako katolicką. Miałem nawet zajęcia z księdzem. (śmiech) Pozdrawiam go serdecznie!

Praca, którą broniłeś na koniec studiów, traktowała o mechanice żartów.

Tak, była o pierwszym sezonie programu „Comedy Central Prezentuje”, w którym też występowałem, więc mogłem o tym pisać. (śmiech)

Odsłoniłeś w niej kulisy produkcji programu?

Dwie trzecie pracy było o historii komedii na przestrzeni dziejów, sporo teorii. Najpierw trzeba było wykazać, że zna się temat, następnie wykorzystać go na konkretnych przykładach, czyli występach w Comedy Central.

Pewnie dla komisji, która miała cię oceniać, był to interesujący temat.

Tak! Osoby z komisji pisały do mnie nawet maile, czy mógłbym im przesłać albumy stand-upowe amerykańskich komików. Zajarały się tematem!

Nie dziwię się – nowe, świeże zagadnienie. Interesujące nawet pod kątem naukowym.

Stand-up to jest coś takiego, co wyzwala twoje myśli z okowów. Nieraz jest tak, że słuchając stand-upów analizujesz: – Wow, ten koleś mówi to, co ja myślę!

Foto: www.facebook.com/pg/SebastianRejent

Potrafisz zdefiniować 'żart idealny’ według swoich parametrów humoru?

Różne są konstrukcje żartów, ale najlepszy jest taki, z którym dobrze się czujesz podczas opowiadania go, a ludzie się z niego śmieją.

Ile zajmuje ci wymyślenie krótkiego dowcipu?

Godzinę.

Hmmm… wydaje się, że to sporo czasu.

Sporo? To jeszcze nie koniec, bo musisz go przetestować na scenie. Sprawdzić czy rzeczywiście udało ci się osiągnąć zamierzony cel. Pamiętaj, że tworzę teksty, które są dla mnie zabawne, niekoniecznie dla innych ludzi. Konfrontacja z publiką szybko to weryfikuje.

Gdybyś miał mnie roastować, to ile czasu poświęciłbyś na szukanie o mnie informacji, jak długo tworzyłbyś tekst itd.?

Ile minut miałoby trwać wystąpienie? Wszystko liczymy czasowo.

Standardowo.

To załóżmy, że dziesięciominutowy występ. Pewnie nie masz dużo hajsu, bo nie jesteś celebrytą… to z jeden dzień, bo więcej mi się nie chce za niskie stawki! (śmiech)

A gdybym był „kasiastym” celebrytą?

To zależy, ale zazwyczaj przygotowuję się cztery dni, po osiem godzin dziennie. Ostatnio jednak dłużej. Miała na to wpływ moja podróż do USA. Zobaczyłem tam w „Comedy Cellar” komika Jeffa Rossa. Jest bardzo znany ze swoich roastów. Napisał w swojej książce, że nie testuje wcześniej swoich żartów na publiczności. Podczas występu, na którym byłem, zrobił to! Myślę – Aha! Od tego momentu testuję swoje żarty przed roastami.

                                           

Wszystkie teksty piszesz sam?

Tak. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby to była moja twórczość.

A innym?

Na pierwszych roastach w Polsce była pula żartów dla celebrytów. Każdy występujący komik, musiał wcześniej napisać kilka żartów dla osób spoza branży 'komediowej’, które roastowały.

Trochę to do przewidzenia.

Tak to działa. Dlaczego ktoś, kto nie jest komikiem, nagle miałby być śmieszny? To tak, jak ja miałbym być supportem na koncercie Dawida Podsiadły! Nie byłbym dobry w śpiewaniu. (śmiech)

Jesteś znany z mocnego, wulgarnego żartu. To celowy zabieg czy wynik wielu występów i śledzenia reakcji publiczności?

Świadomy, oczywiście. Jak zaczynasz karierę w stand-upie to wybierasz smaczki, które tobie się podobają. Mi podobał się właśnie chamski, wulgarny humor.

Przekleństwo wzmacnia też przekaz.

Czasami jest tak, że ktoś wrzuca gdzieś „kurwy” ot tak, albo na koniec zdania. To nie jest fajne. Ale obrazowanie tekstu przekleństwami typu: zapierdolił, dopierdolił, dojebał, wyraża jednak pewne emocje.

Rodzina akceptuje twój styl sceniczny, czy pojawiają się głosy: – Seba, za mocno!

Moi rodzice się za bardzo nie interesują tym, co robię. Jak kiedyś leciały roasty w TVNie, czasem ktoś do nich zadzwonił i mówił, że „ten syn, to śmieszny jest”. Skoro ktoś mówił, że „śmieszny”, to chyba „śmieszny”. Dopóki ja jestem szczęśliwy, to akceptują wszystko.

Wyklęty nie jesteś.

Nie, ale są polscy komicy, którzy muszą występować pod pseudonimami. Prawda jest taka, że jakbym teraz chciał się gdzieś zatrudnić… musiałbym chyba własną firmę otworzyć.

                                           

Zawsze jesteś taki pewny siebie jak na scenie?

Nie, stary! Scena dużo daje, jak sporo występujesz, to stajesz się pewny siebie. Nie ma siły! Nie ma opcji wyjść przed kilkaset osób i być nieśmiałym! To jest takie uczucie, jakbyś włączał pewną moc.

Keith Richards z The Rolling Stones powiedział kiedyś, że żeby wyjść na scenę, być frontmenem i porwać tłum, to trzeba sobie wmówić, że jest się półbogiem.

Jest coś takiego. Bardzo dużo energii daje ci też publika. Jakbyś wypił eliksir szczęścia.

Kiedy poczułeś, że masz na tyle mocny materiał, świetny humor, że możesz pokazać się szerszej publice?

Musisz być troszeczkę „psychiczny” i wierzyć, że to co robisz jest genialne. Na początku okazuje się, że jest jednak gówniane. Jak teraz oglądam swoje pierwsze występy… Niedawno trafiłem na mój stary występ w Comedy Central. Chyba trzeci w moim życiu. To straszne jest! A leci w telewizji, to jest najgorsze! (śmiech)

Potwierdzasz regułę, że poza sceną komik nie jest zabawny, skory do żartów, jest wręcz wyobcowany?

Jest coś takiego. Kiedyś jak miałem występ tylko raz w miesiącu, to chodziłem jak nakręcony – żarcik tu, żarcik tam. Teraz mamy ogromne widownie i nie czuję potrzeby, żeby w ciągu dnia rozśmieszać dalej. Czasem jak się spotykam ze znajomymi i proszą o żarty, to mówię: – Nie będę się męczył dla trzech osób! Wieczorem mam występ dla trzystu, nie będę teraz tracił energii! (śmiech)

Prócz Jeffa Rossa masz inne autorytety zawodowe?

Jestem fanem Steva Martina, choć teraz można go jedynie zobaczyć na galach rozdania nagród. Autorytety w stand-upie cały czas się zmieniają. Zaczynałem od „one-linerów”, czyli krótkich żartów nie za bardzo związanych ze sobą. W tamtym okresie inspirowałem się Stevenem Wrightem, Mitchem Hedbergiem i Anthonym Jeselnikiem. Teraz zamiast one-linerów tworzę bity komediowe i wolę wsłuchiwać się w Stewarta Lee, Richarda Herringa i Jerroda Carmichaela. Nic tam nie podpatruję, ale się przynajmniej wsłuchuję. (śmiech)

Polska scena cię nie inspirowała?

Inspirowała. Aby wyjść na nią i też to robić. Pamiętam również, jak kiedyś Abelard Giza pogratulował mi występu. Powiedział: – Teraz wiem, że nie jesteś tylko królem roastów. Takie rzeczy inspirują.

Foto: www.facebook.com/SebastianRejent

Teraz ty stymulujesz innych, prowadząc warsztaty komediowe.

Już nie, zrezygnowałem.

Trudno jest nauczyć kogoś bycia zabawnym?

Mijało się to z celem. Na warsztaty stand-upu przychodzili na przykład ludzie z branży IT. Chcieli rzucać żartami na konferencjach, nie chcieli być stand-uperami. Niektórzy pytali mnie, czy dostaną certyfikat na koniec… Po co?! Nie takie było moje założenie tych warsztatów, więc trochę się nimi wymęczyłem, ale polecam je nadal, bo jednym z prowadzących jest Cezary Jurkiewicz.

Wyczytałem w Internecie, że współpracujesz z agencjami reklamowymi i artystycznymi.

W Stand-up Polska piszemy czasem jakieś teksty dla nich, na przykład reklamówki. Występujemy też dla różnych firm.

Pytam, bo stand-up nie był od początku głównym źródłem twoich dochodów.

Na początku stand-up dla nikogo nie był głównym źródłem dochodów. Poza tym, przez pierwsze cztery lata byłem chujowym komikiem! Więc na pewno nie był moim źródłem dochodów. Wiesz kto nie zwraca uwagi na to, jakim jesteś komikiem? McDonald’s, CCC czy sklepy monopolowe.

Jak się dostaje do klubu stand-uperów?

Wtedy była duża potrzeba na osoby występujące. Organizowano imprezy typu „Open mic”. Wystarczyło się pojawić i dostawało się później różne zaproszenia od czołowych obecnie stand-uperów. To nie było wtedy trudne, teraz jest ciężej… Chociaż jest taka tendencja, że powstają sceny w różnych miejscowościach. Zakładasz scenę w swoim mieście, zapraszasz stand-uperów na imprezę, występujesz przed nimi, a potem liczysz, że komicy zaproszą cię do siebie.

Sprytne.

Tak! (śmiech) Zakładasz scenę i występujesz od razu.

Przygotowujesz się jakoś specjalnie do występu?

Oczywiście! Choćby powtarzam tekst. Ostatnio Antoni Syrek–Dąbrowski pokazał nam patent na lepszą dykcję: dmuchamy w taką rurę do butli z wodą. Jak ktoś kończy na scenie swój program, to ja już dmucham! Działa to super na głos.

Wiem, że lubisz gry komputerowe.

Teraz bardziej je kolekcjonuję niż gram, bo nie mam czasu. Jestem fanem przecen. Mam ponad czterysta tytułów na Steamie. Jak już mam chwilę, to gram w gry casualowe (mają charakter rekreacyjny, nie absorbują dużo czasu – red.), obecnie w „Downwella”. Mogę polecić, śmiało wklej linka!

http://store.steampowered.com/app/360740/Downwell/

Ciekawa była historia z grą, którą kupiłeś od osoby, która okazała się być twoim fanem.

Kupiłem kolekcję „Quake’a” i w opakowaniu płyt znalazłem liścik z podziękowaniami za to, co robię. Super sprawa! Do wszystkich którzy czytają ten wywiad: jeśli ktoś ma jakieś fajne gierki, to wysyłajcie każdą ilość na adres Stand-up Polska! (śmiech)

Foto: www.facebook.com/SebastianRejent

Zmienił się krajobraz polskiej sceny stand-upowej w naszym kraju. Łatwo jest teraz być stand-uperem?

Łatwiej jest osobom, które już występują. Na pewno nie tym, którzy chcą do nas dołączyć, ponieważ poziom jest wysoki i cały czas rośnie.

Nie podoba wam się ingerencja telewizji w wasze działania.

Nie tyle, że nie podoba. Telewizja nie oferuje wolności artystycznej. Musiałbyś mieć bardzo duże nazwisko, żeby na coś takiego przystali. Boją się autorskich programów, wolą kupować licencję od innych i oddalić w ten sposób ewentualne roszczenia.

Stacje wynagradzają was na poziomie kabaretów, czy nadal jesteście mało znaczącą siłą?

Zacznijmy od tego, że mało się nas pokazuje, a kabarety swego czasu leciały w tv całą dobę. Jak już telewizja chce nas zaprosić, to na zasadzie: „Kasy nie ma, wolności nie ma, ale możecie się pokazać!”.

Telewizje też najchętniej nagrywają wszystko u siebie w studiach. Nie chce im się kamer przemieszczać. Roasty TVNowskie chcieliśmy nagrywać w klubach albo w teatrze.

Logistycznie nie jest to takie proste.

Jakby chcieli… Parę koła za przewózkę sprzętu i już. Wrzuciliby sobie w budżet. (śmiech)

Jeden ze stand-uperów powiedział na twój temat…

Który?! Nazwisko!

…że dopiero po roaście Szymona Majewskiego urosłeś w jego oczach, bo wcześniej miał cię za średniego komika.

No to mi dało kopa, jasne. Zaczęli mnie dostrzegać. Chociaż był czas, że po roaście i tak nie występowałem poza granicami miasta. Inni komicy jeździli sobie po Polsce – a ja nic! Ale potrzebowałem tego, bo żeby być dobrym w komedii, musisz mieć warsztat sceniczny na odpowiednim poziomie.

                                                   

Komicy rywalizują między sobą, pojawia się czasem zazdrość? Siedzi w tobie myśl, że kolega ma dużo lepszy program niż ty?

Nie… wręcz przeciwnie. Jeśli widzę, że ktoś z czołówki gra cztery razy dla czterystu osób, to myślę: – Ok, ja też tak mogę. Da się to zrobić!

Widziałem, że na swoim fanpage’u promujesz kolegów po fachu: wrzucasz linki do ich filmików, polecasz imprezy z ich udziałem. Zdrowe podejście.

Tak, promujemy się nawzajem, w szczególności w ramach swojej grupy. Jak reklamujemy coś spoza naszej ekipy, to są to naprawdę dobre rzeczy.

Jesteś teraz w „Wielkiej Trasie Stand-up Polska”, odwiedzacie sporo miejscowości, dajecie dużo występów (rozmawialiśmy przy okazji marcowego występu w Katowicach – red.).

I fajnie się te trasy rozwijają! Te pierwsze wyglądały tak, że po występie zawsze było piwko i zabawa do czwartej rano. Teraz każdy po stand-upie mówi: – Już późno, zmęczony jestem, czas spać! (śmiech)

Foto: www.facebook.com/SebastianRejent

Sama Trasa też jest pewnie męcząca.

Tak, szczególnie że nie mamy jeszcze „systemu amerykańskiego”, że jedziemy do dużego miasta na 3 dni i tam występujemy. My codziennie gnamy busem do innej miejscowości. Każdy dzień – dzień świstaka: pobudka, prysznic, bus, próba, występ, hotel.

Rutyna. Jeśli występujesz dwukrotnie tego samego dnia, to potrzebujesz dodatkowej motywacji, zastrzyku energii na drugi stand-up?

Stary, my mamy występy po dwanaście minut! Ja do końca życia mogę występować codziennie po dwanaście minut! (śmiech) Nie potrzebuję żadnej motywacji!

Zastanawiałem się kiedyś jak to jest, że na roaście nie powtarzają się żarty na temat danej osoby. Okazuje się, że to nie jest przypadek.

Jest oddelegowana osoba, niebiorąca udziału w roaście, która czyta wszystkie teksty i sprawdza czy żarty się nie powtarzają.

Rozsądna koncepcja.

Nawet w kolebce roastów nie zawsze tak było. Na pierwszych roastach na Comedy Central widać, że komicy sami wykreślają ze swoich kartek teksty, które się powtarzają w trakcie programu.

Zdarza się, że osoby roastowane proszą przed nagraniem, aby nie poruszać pewnych tematów z ich życia.

Zwykle to my pytamy czego sobie nie życzą. My poszukujemy o nich informacji, więc jak ktoś nie uprzedzi, to nie ma zmiłuj! Wykorzystamy to! Lepiej od razu powiedzieć czego nie „dotykać”.

Zaskoczyła cię jakaś prośba?

Tak, jeden z komików nie chciał wspominać o swojej mamie i siostrze na roaście. Ale nic nie powiedział o swoim ojcu! (śmiech) Pozamieniałem zatem żarty o matce na ojca.

Zaskakujące jest to, że niektóre osoby, które przyjmują zaproszenie na roast, nie do końca wiedzą, na co się piszą. Potem pojawia się szok i niedowierzanie.

Tak! Przykładem może być Tymon Tymański. Nie wiedział, z czym to się je… Najwyraźniej nie odpalił wyszukiwarki. Myślał, że na roaście Kędzierskiego będzie miło i wesoło.

                                           

Podejrzana sprawa.

A propos odpalenia wyszukiwarki, ostatnio zauważam, że coraz więcej rodziców z dziećmi pojawia się na występach Wielkiej Trasy Stand-up Polska! Polecam rodzicom, żeby wcześniej sprawdzili sobie nagrania w Internecie chociażby dwóch pierwszych komików. Nie jest to materiał dla dzieci…

Jak sobie tak poobrażasz ludzi ze sceny, to pewnie na co dzień jesteś bardzo spokojnym człowiekiem.

(Śmiech) Oj, tam „poobrażasz”. To nie jest obrażanie z cyklu „jestem na ciebie zły”, tylko bardziej z miłości i radości.

Skąd u ciebie wieczne niezadowolenie ze swoich występów?

Jest tak. Może nie wieczne, ale częste. Ludzie się śmieją na występie, ale ja mam w głowie: – Wczoraj było lepiej…

Mocna autorecenzja, pachnie perfekcjonizmem.

Walczę z tym, już jest dużo lepiej niż kiedyś. Dawniej ciągle poprawiałem swoje teksty, teraz potrafię sobie odpuścić jak już wiem, że tekst jest dobry. Można go doskonalić, ale mam poczucie, że nie zawsze muszę to robić.

Zwykle co pół roku ruszacie w Trasę, za każdym razem z nowym programem?

Tak, na każdej Trasie prezentujemy nowy materiał. To nie jest coś, co widz mógł oglądać na poprzedniej Trasie, ale mógł zobaczyć fragmenty podczas solowych występów.

Przy konstrukcji żartów potrzebna jest wena czy działa wtedy inny proces myślowy?

Nie muszę mieć weny, tylko czas dla siebie. Potrzebuję samotności i wyciszenia. Nie potrafię usiąść i napisać tekstu w godzinę. Cały dzień musi być dla mnie.

Nie notujesz myśli podczas trasy?

Sporadycznie, ale jak do tego wracam po miesiącu, to nie potrafię nic rozszyfrować. Myślę sobie: – Co w tym niby było zabawnego?! (śmiech)

Podobnie jak koledzy z branży, nie żartujesz z polityki.

W ogóle!

Prosto jest uderzyć przecież w polityka, w idiotyczne ustawy, wiece, komisje.

Tak, dlatego robią to kabarety. My stoimy w kontrkulturze do nich. Odrzuciliśmy biesiadność i politykę. Nie żartujemy o teściowych, księżach, policjantach.

Tak jak mówisz – jesteście alternatywą dla kabareciarzy. Wyprzecie ich kiedyś z telewizji, ze scen?

Tak, ale myślę, że oni się przepoczwarzą w nas. Kabarety zaczną się rozpadać i wpraszać na sceny stand-upowe.

 

Nigdy nie zażartuję z…

Nie ma takiego tematu.

Koń Polski czy Kabaret pod Wyrwigroszem?

Oba mogą zginąć.

Abelard Giza czy Kacper Ruciński?

Ożeniłbym się z Gizą, a uprawiał seks z Kacprem.

Najbardziej bawią mnie żarty o…?

Seksie i seksualności.

Dobry żart, który mnie ostatnio rozbawił?

O kurwa…Najgorsze pytanie…Mogę przesłać mailem? (śmiech)

Komika trudniej rozbawić?

Tak, dużo ciężej.

Roast czy stand-up?

Roast do oglądania, stand-up do występowania.

Najchętniej bym zroastował?

Steve’a Martina.

Mój roast był genialny czy po prostu był…?

Najlepszy. Lepszych nie będzie!

[Sebastian długo myślał nad odpowiedziami, mieliśmy spory ubaw. Wyszło na to, że jednak nadal jest perfekcjonistą.]

To była najdłuższa „Kawa na ławę” w historii!

No, zamuliły mnie te pytania strasznie! (śmiech)

Dobrze, że nie zacząłem od nich wywiadu…

Dokładnie! (śmiech)

P.S. Sebastian Rejent: – Chcę, żeby na końcu wywiadu było napisane, że nienawidzę KAWY!

 

Jeśli uważasz, że treści, które publikuję są wartościowe i chcesz, by pojawiały się częściej, możesz wesprzeć „Rozmowy do kawy” i zostać patronem portalu! Link: https://patronite.pl/RozmowyDoKawy/description