Były górnik i ratownik. Wypadek sprawił, że musiał odejść z kopalni. Jako emeryt długo nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Równowagę życiową odzyskał dzięki podróżom. Zwiedził 118 krajów. Eksplorował świat na stopa, rowerem lub „za jeden uśmiech”. Na nocleg i pożywienie zarabiał pracując u miejscowych. Miał niezliczoną ilość przygód, był świadkiem niezwykłych wydarzeń. Chorował na malarię, przetaczano mu krew, ukąsiła go kobra, miał trzy zawały i robaki w organizmie. Wszystko przetrzymał i…podróżuje dalej.
Nawet kolejne pogorszenie stanu zdrowia nie zahamowało cię.
Córka mi podpowiedziała, żebym zamiast kapci i telewizora kupił sobie rower. Tak zrobiłem, kupiłem „wypasiony”. Zaparkowałem na balkonie. Rano już go nie było.
Ktoś „pożyczył”.
Kupiłem drugi. Na początku było ciężko, trudno mi się oddychało, ale powoli zwiększałem dystans i hartowałem się. Najpierw kilka kilometrów, potem dziesięć, pięćdziesiąt, sto. Byłem w szoku, że tak mi dobrze idzie. Wybrałem się w dłuższą trasę z kolegą. Przejechaliśmy ponad dwieście kilometrów w jeden dzień. Jak wróciłem, to przez dwa dni nie chodziłem.
Zakwasy.
Zakwasy… skóra mi zeszła z tyłka, jajka poobijane (śmiech)! Później poznałem innego górnika, który specjalizował się w podróżowaniu rowerem – Zdzisia Majerczyka.
Z Nikisza (dzielnica Katowic – red.)?
Tak.
Poznałem go. Pasjonat.
Namówił mnie na wyjazd do Rumunii. Podczas trasy poznałem takiego Tadzia z Lublina. Z nim po powrocie ruszyłem do Hiszpanii. Blisko cztery i pół tysiąca kilometrów w jedną stronę. Jechaliśmy czterdzieści dziewięć dni. Poczułem wtedy, że jestem w tym dobry. Postanowiłem, że wybiorę się w podróż do Azerbejdżanu.
Rowerem?
A jak (śmiech)? W Gruzji, pod samą granicą z Azerbejdżanem potrącił mnie samochód. Moja twarz była jedną wielką raną. Jacyś Rosjanie pomogli mi dostać się do szpitala w Batumi i tam mnie szyto. Pani doktor mi powiedziała, że za to, że przejechałem taką trasę rowerem, zszyje rany z wielką precyzją. Facjata wyglądała okrutnie, była zorana, ale po czasie faktycznie wydobrzała. Mogłem wracać do domu.
Do Azerbejdżanu nie dotarłeś, choć brakło niewiele.
Po prostu pech przy granicy. Z powrotem był problem, ponieważ najbliższa trasa wiodła przez Władykaukaz (rosyjskie miasto – red.), a nie miałem rosyjskiej wizy. Gruzja nie ma stosunków dyplomatycznych z Rosją, więc musiałem się cofnąć do Armenii. Tam w ambasadzie poprosiłem o wizę. Było mnóstwo zamieszania i nieporozumień. Skończyło się na tym, że obraziłem panią konsul…
Jak to?
Goniła mnie po wszystkich możliwych biurach i wyszło, że mam zapłacić jakąś szaloną sumę za dokumenty. Wkurzony wróciłem do niej i mówię: „Towarzyszko Olgo, kazałaś mi latać od biura do biura, a wizy jak nie miałem, tak nie mam. Kazali mi zapłacić nierealną sumę! Po cholerę to wszystko?”. Odpowiedziała mi, że jak się nie ma pieniędzy, to się siedzi na dupie. I wtedy wyrwało mi się po śląsku: „Co za pita!”. Pita po śląsku, to nic strasznego. To taki skrót myślowy od „ty niedobra kobieto” (śmiech)!
Jak zareagowała?
Od razu alarm, zakuli mnie w kajdanki, wylądowałem w pierdlu. Jakiś mądry oficer zdjął mi kajdanki, potargał dokument zatrzymania i kazał mi uciekać. Miałem szczęście. Wjechałem znów do Gruzji. Spotkałem tam Polaka, który woził do tego kraju… świnie (śmiech).
Świnie do Gruzji?
Tak. Chłopak był z okolic Rzeszowa. Początkowo to też był dla mnie szok: jak to świnie z Polski do Gruzji? To się w ogóle opłaca? Widocznie Gruzinom nasze mięso bardzo smakowało. Zabrałem się z nim do ciężarówki i wróciłem do kraju.
I jak zwykle długo nie usiedziałeś w miejscu.
W Rosji zaczynały się Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Soczi. Pomyślałem, że to ciekawy pomysł. Pojechałem do Krakowa wyrobić odpowiednie dokumenty. Pani w biurze pokazuje mi ekran monitora i mówi: „Pan jest w Rosji persona non grata (nie mile widziany – red.). Nie dostanie pan wizy i nie wjedzie pan do Rosji”.
Za obrazę pani konsul?
Dokładnie. Wróciłem do domu, wziąłem kartkę papieru i zacząłem pisać list: „Szanowny Panie prezydencie…”
Moment, napisałeś list do Władimira Putina?
Tak, napisałem, że jestem dobrym człowiekiem i za takich uważam też Rosjan. Przedstawiłem swój plan podróży i nadmieniłem, że po drodze będę promował zimową olimpiadę. Wysłałem list. Po półtora miesiąca odebrałem telefon z Krakowa, że mam się stawić po paszport, ale wcześniej zrobić badania na HIV. Pojechałem do Katowic do prywatnej przychodni. Wchodzę i pytam głośno: „Przepraszam, czy robicie tu badania na HIV?”. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, co to za choroba. I nagle w przychodni, gdzie było mnóstwo ludzi, zrobiło się jakby luźniej. Czekam na badanie. Obok mnie siedzi starsza pani, okazało się, że znajoma. Mówi do mnie: „Panie Bieniek, pan taki dobry człowiek i takie nieszczęście!”. Wróciłem po badaniach do domu i pomyślałem, że nie jest wesoło: w Indiach pogryzły mnie psy, W Indonezji mi przetaczano krew. Bałem się, że się zaraziłem. Na szczęście okazało się, że jestem zdrowy.
Badanie było konieczne, aby wjechać do Rosji.
Tak, wtedy nie do końca to rozumiałem. Którejś nocy spotykam kolegę, który idzie chwiejnym krokiem. W napływie szczerości zagaduje: „Ty wiesz, co na grubie o tobie mówią? Że ci ptak odlecioł!”. Wytłumaczyłem mu, że wcale tak nie jest, ale przez około tydzień czasu byłem małą sensacją w okolicy (śmiech).
Po otrzymaniu wizy ruszyłeś do Soczi.
Tak, ale nie byłbym sobą, gdyby trasa była oczywista. Na rozkładzie była Litwa, Łotwa, Estonia, Finlandia, Norwegia. Trasa trudna, szczególnie w okolicach Morza Barentsa, gdzie było bardzo zimno i śnieżnie. Raz mnie kompletnie zasypało. Pomogła mi armia norweska, która odkopała mnie z zasypanego namiotu. Podrzucili mnie też kilkadziesiąt kilometrów do celu. Koniec końców dotarłem do Soczi.
Nie bez przygód.
W Soczi przed igrzyskami budowali wszystko na gwałt, drogi też. Podczas jazdy rowerem zapadła się pode mną jedna z nich i wpadłem do wielkiej wyrwy. Potłukłem się cholernie, zniszczyłem aparat. Mało nie przypłaciłem tego wypadku życiem.
Jakbyś opisał Rosjan?
Bardzo dobrzy ludzie. Niesamowicie pomocni. Zawsze się śmieję, bo często pytałem ich za co lubią Polaków. Odpowiadali, że za Szarika (śmiech)!
Psa z „Czterech pancernych”?
Tak! Zwiedziłem sto osiemnaście krajów, ale nie spotkałem takich ludzi jak Rosjanie. Są otwarci, porządni i serdeczni. Kiedyś trafiłem do niewielkiej wioski, może było tam z dziesięć domków. Zapukałem do pierwszego z nich i zapytałem o nocleg. Otworzył mi staruszek. Zapytałem czy mogę rozbić namiot na jego polu. Powiedział do mnie: „A chcesz, żeby ludzie powiedzieli, że przyjechał do mnie gość z Polski, a ja go traktuję jak psa?! Śpisz u mnie w domu. Bez gadania!”. W pokoju była stara wersalka. Powiedziałem, że sobie przygotuję posłanie, bo mam własną pościel. Popatrzył na mnie bez słowa. Wyciągnął z szafki bieluśkie prześcieradło, pachnące lawendą. Rozścielił i mówi: „To moje do trumny. Ale skoro jesteś moim gościem, to daję ci to, co najcenniejsze.”
To niezwykłe.
Raz pijak zniszczył mi rower. Widzieli to inni Rosjanie. Zrobili składkę, kupili części i naprawili mi go. Kilkaset osób mnie żegnało, popłakałem się ze wzruszenia. Zaznałem w Rosji niezliczone przejawy dobroci i wsparcia. Jak nigdzie, w żadnym zakątku świata. Nigdy o Rosjanach nie powiem złego słowa.
Po powrocie z Rosji wpadłeś na kolejny szalony plan.
Postanowiłem przejechać trasę z Bangkoku do Katowic. Na miejsce dotarłem samolotem, stamtąd ruszyłem rowerem. Dotarłem do Kambodży, gdzie spotkałem mojego przyjaciela Pawła. Razem zjeździliśmy cały kraj. Jeden z piękniejszych jakie widziałem. Dotarłem do Laos, potem do granicy z Chinami. Tam potrącił mnie pijany kierowca. Plany legły w gruzach. Po krótkiej rehabilitacji ruszyłem do Delhi, ponieważ znalazłem tani lot. Tam rozpoczęła się moja kolejna przygoda: piechotą między Indiami a Chinami. Pewnego razu dotarłem wysoko w góry. Zrobiłem przystanek nad jeziorem. Nie pomyślałem, że woda może nie nadawać się do picia. Dostałem wysokiej gorączki, czułem się fatalnie.
Wróciłeś w złym stanie do kraju.
Jeden szpital, drugi szpital. Wycięli mi kawał płuca, bo okazało się, że przywiozłem ze sobą jakieś robactwo. Po zabiegu dostałem malarii. Organizm był na tyle osłabiony, że szybko się poddał. Wylądowałem w Klinice Chorób Tropikalnych i Pasożytniczych w Poznaniu. Wspomnę tylko, że personel szpitala był kapitalny.
A ja wspomnę, że w tym czasie przeszedłeś też trzy zawały serca…
Dziwne uczucie. Ja, niby przykład zdrowego trybu życia, a tu nagle takie coś.
To wydarzyło się w jednym roku?
Tak, to było raz po razie! Wszystko się skumulowało.
To niespotykane. Co na to twój lekarz?
Powiedział, że miałem szczęście. Podkreślił też, że z sercem nie ma żartów i z podróżowaniem koniec. Tak też zrobiłem. Odczekałem dwa miesiące i… pojechałem na Białoruś.
Nie czułeś strachu, że to się może źle skończyć?
Wziąłem tabletki, które tu widzisz i ruszyłem. Dopiero kiedy wróciłem z Białorusi zrobiłem badania wydolności serca. Oczywiście rewelacji nie było, ale to było oczywiste.
Lekarze założyli ci stenty (rodzaj implantu wewnątrznaczyniowego – red.).
Siedem. Jestem bogatym człowiekiem (śmiech)!
Jeśli dobrze się orientuję, to leki na serce uratowały ci życie podczas ostatniej wizyty w Kambodży.
Narodził się pomysł budowy szkoły w tym kraju. W szczerym polu. Mój przyjaciel koordynował budowę tej placówki. Poleciałem do niego. Pomagałem na tyle ile mogłem w mojej sytuacji zdrowotnej. Inni nosili po sześć cegieł, ja po jednej. Wolontariusze traktowali mnie jak taką babcię, która nie ma szczęki, ale chce (śmiech). Wioska, w której budowaliśmy szkołę, zaprosiła wszystkich na wesele. Wyobraź sobie uroczystość, gdzie zaproszonych jest blisko półtora tysiąca gości! Miałem aparat, więc zrobili ze mnie głównego fotografa. W wiosce nie było prądu, nie było lodówek. Z jednej strony pani młoda ubiera suknię ślubną, z drugiej zarzynają byka. Ktoś gotuje obiad, drużbowie skubią kury.
Pełen folklor!
Inny świat. Jakby czas się tam zatrzymał. I to wszystko na polach ryżowych. Biesiadowaliśmy jakiś czas. W ostatni dzień coś mnie ugryzło. Pojechałem do Wietnamu, bo okazało się, że noga zrobiła się czarna. Zacząłem tracić mowę. W szpitalu w Hanoi (stolica Wietnamu – red.) okazało się, że ukąsiła mnie kobra. Prawdopodobnie leki na serce uratowały mi życie. Najgorsze jest to, że w pierwszym szpitalu chcieli mi tą nogę odciąć. Stwierdzili, że to gangrena i nie ma innego wyjścia.
Jesteś jak kot, masz siedem żyć. Kto wie czy nie więcej.
Coś w tym jest. Muszę ci jeszcze opowiedzieć, co działo się na Filipinach, jakiś czas później.
Zamieniam się w słuch.
Była akcja pomocy dzieciom, które mieszkają na cmentarzu w Manili. Zrobiliśmy paczki dla trzydziestu rodzin. Każda zawierała jedzenie, w tym dwadzieścia pięć kilo ryżu, zestaw środków czystości i materac do spania. Pojechaliśmy na cmentarz. Pierwszy raz byłem w takiej sytuacji. Wydawało mi się, że z tych grobowców wychodzą zombie! Ci ludzie byli tacy szarzy, niedomyci.
Są to ludzie, którzy z powodu braku środków do życia, zamieszkują tereny cmentarza, adaptując grobowce na swojego rodzaju mieszkania.
Mieliśmy „bazę” w jednym z grobowców, gdzie składowaliśmy te paczki. Ktoś wywoływał nazwisko przedstawiciela danej rodziny, który podchodził do nas i odbierał te wszystkie rzeczy. Pierwszy raz widziałem, jak wyczytani ludzie byli oklaskiwani przez innych, tylko dlatego, że dostaną wsparcie. Tego się nie da opisać! Ludzie śmiali się i płakali równocześnie.
Te rodziny były wylosowane spośród innych?
Tak. Miałem ściśnięte gardło, ale nie byłem tam, żeby siedzieć i płakać, tylko pomóc. Po wszystkim zaprosili nas na spacer po tym ich „osiedlu”. Teraz tak sobie zdałem sprawę, że na terenie kilkudziesięciu hektarów mieszka tam kilkadziesiąt tysięcy ludzi. My pomogliśmy tylko małej garstce.
Widziałem reportaż Martyny Wojciechowskiej o tym miejscu. Coś niewyobrażalnego.
Dla mnie szokiem był widok dziecka huśtającego się na wieńcu. Na jednym grobowcu śpią, na drugim gotują. Życie się toczy: dzieci się bawią, ktoś sprząta, ktoś się kocha. Jakbyś był w normalnym mieście. Tylko wszędzie krzyże i straszny zapach. Zastanawiałem się czy nie lepiej było pomóc jednej rodzinie wyrwać się stamtąd, niż wspomóc paczkami trzydzieści.
To są pytania bez odpowiedzi.
Hmm… generalnie Filipiny wywarły na mnie mieszane odczucia. Z jednej strony bogactwo, z drugiej skrajna bieda. Wydaje mi się też, że im ludzie mają mniej, tym są bogatsi.
Wybrałem się stamtąd do San Fernando (miasto położone 70 km na północ od Manili – red.) na publiczne ukrzyżowania. Była okazja zobaczyć, więc skorzystałem. Ludzie szli z krzyżami, wraz z nimi biczownicy i tłum gapiów. Wszystko dookoła było we krwi.
To bardzo brutalny rytuał.
W wielkim namiocie siedziały VIP-y, pili kawę i oglądali ten spektakl. W końcu przybito kilka osób do krzyżów. Straszny widok, chociaż bardziej zapadło mi w pamięć późniejsze usuwanie gwoździ z kończyn. Ukrzyżowani wrzeszczeli…Nie chciałbym drugi raz być świadkiem tej ceremonii.
Doszliśmy do miejsca, gdzie chciałbym cię zapytać czy planujesz kolejną podróż? Nie zakładam, że sobie odpuścisz.
Plecak jest już wyciągnięty (śmiech)! Uzbekistan otworzył w tym roku granicę i można się tam udać bez wizy. Pomyślałem: „Panie Boże, no kiedy jak nie teraz?” (śmiech).
Dzięki za wspaniałą przygodę, bawiłem się przednio.
Wiesz co Paweł, muszę ci opowiedzieć jeszcze jedną historię! Obiecuję – ostatnią!
W porządku (śmiech)!
Pcham rower z polską flagą przez przełęcz w Kirgistanie. Pcham, bo nie sposób jechać. Po kilu dniach widzę, że z naprzeciwka jedzie duża grupa ludzi na wozach ciągniętych przez konie. Podjechali do mnie, patrzą na flagę. Jeden z nich zeskoczył z konia, podchodzi do mnie i pyta:
– Polak, tak?
– Owszem.
– A Gustlik żyje?!
Ulubiony kraj…?
Kirgistan i Indie.
Najmilszy naród…?
Rosjanie.
Miejsce, w którym czułem się źle…?
Nie ma takiego.
W plecaku mam zawsze…?
Zdjęcie w mundurze górniczym.
Najsmaczniejsza potrawa…?
Żabie udka.
Niesmaczna potrawa…?
Bycze jaja.
Ryzykowałem życie…?
Kilka razy.
Nigdy nie zapomnę…?
Devi. Uratowała mi życie przy drugiej malarii.
Skończę podróżować…?
Nigdy!
Polecam książki Mieczysława znajdziecie je np. tutaj: TaniaKsiazka.pl
Jeśli uważasz, że treści, które publikuję są wartościowe i chcesz, by pojawiały się częściej, możesz wesprzeć „Rozmowy do kawy” i zostać patronem portalu! Link: https://patronite.pl/RozmowyDoKawy/description