Przez dwadzieścia lat śpiewał w kapeli „Liga dusz”, która była wielokrotnie nagradzana, m.in. dwukrotnie przez publiczność na „Rawie Blues”. Jego wokal i sceniczną ekspresję doceniał sam Rysiek Riedel. Kapela mimo wielkich sukcesów rozpadła się. „Dziki” pił od kiedy skończył piętnaście lat. Do 1986 roku był nałogowym alkoholikiem. Dziś ma 69 lat i wiedzie spokojne życie. Śpiewa w kapeli „Dziki Squad”, którą założył.
„Dziki” to legenda Oświęcimia, wizytówka miasta. Zna go tam każdy. Niemożliwe jest przejście z nim kilkuset metrów bez przymusowego postoju – stale zaczepiają go przechodnie i proszą o krótką pogawędkę.
Z „Dzikim” poznałem się kilka lat temu. Doceniałem jego dokonania na scenie i postanowiłem nagrać o nim dokument. W zeszłym roku publiczność po raz pierwszy zobaczyła film „Dziki”. Obraz wzbudził sporo skrajnych emocji, bo mimo, że każdy znał Wieśka, to jego historia nigdy nie była opowiedziana kompletnie i bez ogródek. Około rok po premierze spotkałem się z „Dzikim” ponownie.
Co u ciebie słychać?
A wszystko w porządku, po staremu. Rock and roll! (Śmiech)
Coś się zmieniło od czasu premiery filmu dokumentalnego o tobie?
No zrobiło się „małe” zamieszanie! (Śmiech) Ludzie mi mówili, że kapitalny film i bardzo im się podobał. Podkreślali, że to bardzo szczery obraz. Zaczepiali mnie na ulicy i dzielili się wrażeniami. Działo się.
Twoi dawni koledzy z zespołu „Liga dusz” oglądali dokument?
Tak. Nawet Janusz Cetnar (autor muzyki i tekstów zespołu – red.) i był bardzo zaskoczony. Najbardziej tym, że wciąż śpiewam.
Nie każdy wie, że na premierze filmu, połączonej z twoim koncertem, obecna była twoja małżonka. Z tego co wiem, nigdy wcześniej nie była na twoim występie. Jak to jest w ogóle możliwe?
Nie wiem. Nigdy nie chciała przyjść. Zawsze mi mówiła, że nie ma czasu.
Ile lat występujesz na scenie?
Trzydzieści trzy.
I przez tyle lat nie miała czasu przyjść na choćby jeden koncert swojego męża?
Nie.
To przecież niebywałe.
Zgadzam się.

Pamiętam jak po premierze filmu podszedłem do twojej żony i zapytałem o jej wrażenia. Miała łzy w oczach i odpowiedziała tylko: „Nie jestem teraz w stanie zdania wykrztusić. Proszę mi wybaczyć…”
Powiedziała mi po kilku dniach, że była w wielkim szoku. A koncert totalnie ją rozłożył na łopatki. Nie spodziewała się, że ja tak śpiewam! (Śmiech) Słyszała mój wokal z kaset czy płyt, ale nigdy na żywo. Bardzo ją wzruszył moment, w którym ludzie wyciągnęli komórki do utworu „Sen o Victorii” zespołu Dżem i śpiewali razem ze mną.
Kiedy skończyliśmy robić film, twój zespół „Dziki Squad” rozpadł się. Jak sprawy mają się dziś?
Po krótkim czasie wróciliśmy do wspólnego grania.
Co było przyczyną twojego odejścia?
Nie chcę o tym mówić. Powiedzmy, że różnice w poglądach…
(„Dziki” puszcza do mnie oko)
Obecnie w zespole jestem ja, Tadek Liszewski, Tomek Naras, Janusz Majcherek i Witold Dziwlik. Po okresie urlopowym wracamy do koncertów. Z takich ciekawszych, to zagramy na WOŚP-ie w Oświęcimiu i w Brzeszczach.
Graliście też ostatnio dla małego Frania, który zmaga się z poważną chorobą.
Tak. Udało się zebrać ponad czterdzieści tysięcy złotych na jego leczenie.
Sporo grasz koncertów charytatywnych.
No tak. Ostatnio grałem na dniach Światowego Dnia Zdrowia Psychicznego, współpracuję ze Stowarzyszeniem Bratnich Serc. Sporo tego jest. Spełniam pewnego rodzaju misję.
To znaczy?
Kiedyś miałem ciężki wypadek w pracy. Odprysk poszedł z czerpaka i dostałem w głowę, pod kask. Skończyło się trepanacją czaszki… Długi czas byłem w śpiączce. Nie potrafili mnie wybudzić. Kiedy im się udało, neurochirurg powiedział do mnie: „Masz misję u Pana Boga”. Długo nie wiedziałem, co miał na myśli. Jaką mogę mieć „misję”? Któregoś dnia zadzwoniłem do niego i mówię: „Już wiem – będę śpiewał koncerty charytatywne”. Misja się wyklarowała. Przypominają mi o niej dwie metalowe płytki w głowie.
Dostałeś drugie życie.
Trzecie, bo przestałem też pić.
Ciekawy jest fakt, że piłeś latami, a po filmie sporo osób było mocno zaskoczonych tym faktem.
Moja córka też nie wiedziała. Dowiedziała się z filmu.
Dowiedziała się z filmu, że jej tata był alkoholikiem?!
(„Dziki” mocno mnie zszokował tą informacją)
Tak. Nie dowierzała do końca. Zapytała moją żonę czy faktycznie byłem alkoholikiem. Żona odpowiedziała: „Nie rozmawiajmy na ten temat” (Śmiech). Córka nigdy mnie nie pytała czy chlałem. A mi przez to przecież uciekło dwadzieścia lat.

Dlaczego sięgałeś po alkohol?
Bo miałem taką chęć. Życie mnie bawiło, wódka też.
Ile miałeś lat jak zacząłeś?
Czternaście albo piętnaście lat. Raczej piętnaście.
Był jakiś konkretny powód, dla którego zacząłeś pić?
Nie pamiętam, ale raczyliśmy się jabolem czy winem „patykiem pisane”. Miałem bardzo dużo kolegów. Nie trzeba było specjalnych okazji, żeby się napić. Chodziłem do szkoły, do „Salezjan”, ale nie skończyłem jej, bo za dużo tłoczyłem. Piłem do roku 1986.
Zacząłeś od wina, co było potem?
No po osiemnastce, to już wódka była. Była praca, kasa i się bawiło.
Co cię najbardziej pociągało w alkoholu? Stan upojenia, towarzystwo?
Że mam, i że mogę sobie pozwolić na bardzo dużo. Inni nie mieli tego, co ja.
Pieniędzy?
Tak. Bardzo dobrze zarabiałem. I zamiast do góry, to szedłem na dno.
Całe wypłaty przepijałeś?
Wypłaty? Pożyczki!
Ile najwięcej pożyczyłeś na alkohol?
Wziąłem dziesięć tysięcy kredytu. Odrobinę dałem mamie, resztę przepiłem. Wódka lała się litrami. Potem się ożeniłem…
Twoja przyszła żona wiedziała, że pijesz?
Na początku nie. Na pewno nie, że aż tak tłoczę. Po ślubie zacząłem jeszcze więcej pić.
Już się nie kryłeś.
Nie. Piłem denaturat, wodę orzechową, spirytus salicylowy.
Słyszałem, że wlewałeś sobie alkohol do zupy…
Tak. Jadłem żur i wlewałem sobie do niego setkę wódki. W dawnej restauracji czy też jadalni, na którą mówiliśmy „Piątka”. Znajdowała się niedaleko mostu nad Sołą. Teraz stoi tam hotel.
Dlaczego dolewałeś sobie setkę wódki do żuru?
Piłeś kiedyś wódkę z talerza? Spróbuj kiedyś. Pij pomalutku łyżeczką. Nabombisz się, że hej!
Upijałeś się poza domem czy w domu również?
Zawsze poza.
Żona widziała cię dopiero jak wracałeś pijany.
Zwykle przyprowadzali mnie nieprzytomnego.
Piłeś do oporu?
Tak. Klęknąłem kiedyś przed żoną i powiedziałem: „Obiecuję ci, że dziś piłem ostatni raz”. Następnego dnia znowu przynieśli moje „zwłoki”.
Kłamałeś prosto w oczy.
Tak działa alkoholik.
Żona rozważała rozwód?
Kiedyś mnie wypieprzyła do mamy, ale ta kazała mi wracać do żony. Musiałem przenocować cztery dni u ciotki. Przeprosiłem potem żonę i mnie przyjęła z powrotem. Znowu jej obiecałem, że nie będę pił. Oczywiście kłamałem…
Miałeś w swoim życiu chwile zwątpienia…
Dwa razy próbowałem się zabić. Najpierw powiesiłem się na drzewie. Na „plantach” nad Sołą. Opowiadał mi potem jeden facet, że uratowały mnie kobiety, które podtrzymywały mnie za nogi. Ludzie z pogotowia wyciągali mi język agrafką. Jakiś czas po tym zdarzeniu chodziłem w gorsecie na szyi, bo naciągnąłem kręg.
Byłeś wtedy pijany?
O Jezu…
Wiedziałeś co robisz? Byłeś świadomy?
Wiedziałem. Chciałem skończyć z życiem.
Dlaczego?
Przyszło jakieś załamanie.
Jak wyglądała druga próba samobójcza?
Ciąłem się. Popatrz…
(„Dziki” pokazuje mi ślady po ranach na rękach i nogach)
Byłem wariat jak popiłem. Chlałem wtedy cztery miesiące ciągiem. Miałem 7,6 promila.
Ile najwięcej wypiłeś w jeden dzień?
Półtora litra. To niedużo. Ale kiedy się pije dzień w dzień, to promile się kumulują. Matce kiedyś powiedziałem, że gdyby diabeł dał mi do podpisania certyfikat, to oddałbym swoją duszę, jeśli zamieniłby strumyk z gnojówką w wódę.
Jak żona zareagowała na twoje próby odebrania sobie życia?
Strasznie to przeżywała. Tym bardziej, że nie wyrażałem zgody na pozostanie w szpitalu. Niedługo po drugiej próbie zamknąłem się sam w pokoju. Zacząłem się zastanawiać, co robić. Wiedziałem, że źle skończę jak nie przestanę się upijać. Postanowiłem z tym skończyć. Wychodzę i mówię: „Od teraz nie piję!”. Usłyszałem tylko śmiech z politowaniem.
Duży wpływ na twoją przemianę miał wypadek teściowej.
Upadła pewnego razu na podłogę i już się nie podniosła. Miała wylew. Mój szwagier krzyczał, żebym pobiegł do sklepu zadzwonić na pogotowie. Karetka przyjechała, ale teściowa już nie odzyskała przytomności i zmarła.
Losy twojego szwagra też budzą niepokój…
Zapił się na śmierć. Szwagierka popełniła samobójstwo, utopiła się…
Wracając do teściowej – nad jej grobem powiedziałem: „Spróbuję nie pić”. Poszedłem do Anonimowych Alkoholików na Jagiellońską, usiadłem przed drzwiami i paliłem papierosy. Na balkon wyszła kierowniczka i zawołała: „A pan do nas? Bo obserwujemy pana od dłuższego czasu”. Odpowiedziałem, że tak. Nie umiałem tylko przekroczyć progu placówki. Miałem wątpliwości, ale przełamałem się. Wypełniłem ankietę i poszło.

Miałeś robione próby wątrobowe?
Tak, wątroba była ok. Żołądek miałem trochę zajechany, jakieś wrzody. Ale trzustka była w porządku.
Mimo wszystko, trudno nie uznać cię za szczęściarza…
No tak. Uciekłem parę razy przeznaczeniu.
Dostałeś jakieś leki?
Anticol.
I już? Było po problemie?
Miałem oczywiście chwile zwątpienia. Zgłaszałem się wtedy do kierowniczki i dostawałem leki psychotropowe. Uspokajałem się. Nie piłem przez rok. Zrobiłem rocznicę, kupiłem tort. Z tej okazji poprosiłem panią kierownik o wszywki, bo bałem się, że odlecę. Minął drugi rok, trzeci, dziesiąty. I zleciało. Tą wódkę, co chlałem, przerzuciłem na muzykę. Śpiewałem. Muzyka była moim alkoholem.

W „Lidze dusz”.
Tak. Kiedyś nawet Grzegorz Markowski z „Perfectu” namawiał mnie na lufę przy okazji wspólnego koncertu, ale odmówiłem.
„Liga dusz” to jest moim zdaniem trudny dla ciebie temat. Z jednej strony byliście znakomitym zespołem sięgającym po mnóstwo branżowych nagród. Z drugiej strony rozpadliście się nagle, z nie do końca oczywistych powodów.
Niespełnione marzenie…
Byliście na fali, m.in. dwa razy wygraliście nagrodę publiczności na „Rawie Blues” w katowickim Spodku.
Tych nagród była cała masa. Sam Rysiek Riedel gratulował mi na Rawie. Powiedział krótko, jak to on: „Ja chłopie, to jest to!”.
To było kiedy pierwszy raz zdobyliście nagrodę publiczności na „Rawie Blues”?
Tak, powiedział, że musimy powtórzyć sukces za rok. Powtórzyliśmy. „Dżem” przyjechał, ale już bez niego…
Był twoim idolem.
Do dzisiejszego dnia jest!
„Liga dusz” istniała 20 lat. Co sprawiło, że kapela się rozpadła? Mieliście przecież ogromny potencjał i rzeszę fanów.
Pierwszy odszedł harmonijkarz Krzysiek Konopka, po piętnastu latach. Następny byłem ja, pięć lat później.

Z jakiego powodu? Wszystkim powtarzasz, że ma to związek z twoim wypadkiem w pracy. Ponoć nie chciałeś śpiewać na zwolnieniu lekarskim, a były takie naciski. Ja uważam, że nie do końca to było przyczyną twojego odejścia.
[Chwila ciszy. Widać, że „Dziki” bije się z myślami czy powiedzieć mi całą prawdę]
Nie podobało mi się też to, że graliśmy czasem na weselach, przez co uciekały nam koncerty.
Mierzyłeś wyżej.
Zdecydowanie. Chciałem wspinać się w górę. Może niektórzy w kapeli bali się wysokości? Ja nie. Sam Irek Dudek (organizator „Rawy Blues” – red.) powiedział: „Cholera jasna! Jeszcze nikt na „Rawie” nie zgarnął nagrody publiczności dwa razy z rzędu!”.
Gdyby nie rozpad zespołu, dziś prawdopodobnie żyłbyś z muzyki.
Jestem tego pewien.
Nie było próby reaktywacji „Ligi dusz”?
Ja nie chciałem. Poza tym wszyscy się rozjechali po świecie. Jeden gra po weselach, drugi opiekuje się w Anglii osobami starszymi.
Nikt nie zrobił kariery w pojedynkę .
Nikt.
W twojej obecnej kapeli „Dziki Squad” gracie kawałki „Ligi dusz”.
Tak, ponieważ Janusz Cetnar wyraził na to zgodę, a jest autorem tekstów i muzyki. Gramy też „Dżem”, „Lombard” a nawet Niemena. Będę ich śpiewał, choćby mnie mieli zamknąć!

I „Bo wielka dzieli nas granica…” („Dziki” śpiewa ten utwór na koncertach, aby przypodobać się żeńskiej części widowni – red.).
Tak! (Śmiech)
Żałujesz czegoś w życiu?
Tak, żony. Tego, że przez dwadzieścia lat chlania, zrobiłem jej taką krzywdę… Kocham ją mocno i staram się jej odwdzięczać jak tylko potrafię. Żyjemy sobie spokojnie. Towarzyszą nam dwa psiaki.
Co porabiasz na co dzień?
Roznoszę ulotki. Pieniędzy zawsze potrzeba. Z muzyki nie wyżyję, to dla mnie bardziej taki odskok od rzeczywistości. Wiesz dlaczego palę fajki?
Zaskocz mnie.
Bo mam po nich taką fajną chrypkę. O Victoriooo, mojaaa Victoriiooooo… („Dziki” daje próbkę swoich wokalnych możliwości, po czym śmiejemy się do rozpuku – red.)
Wiesz o czym marzę?
Jak cię znam to o „Rawie blues”.
Tak.
To jest faktycznie sfera marzeń czy realny cel?
Realny. Nagramy płytkę demo i wyślemy do Irka Dudka.
Wyjaśnij na koniec, skąd się wzięła ksywa „Dziki”?
Musielibyśmy się cofnąć do czasów, kiedy miałem dziewięć lat. Graliśmy w piłkę na dzisiejszym Placu Kościuszki w Oświęcimiu. Wtedy był tam spory plac. Jak miałem piłkę przy nodze, to nie podawałem nikomu, byłem egoistą. Chciałem tylko dryblować i strzelać bramki. W końcu jeden z kolegów nie wytrzymał i krzyknął: „Ty pier…olony dzikusie!” (Śmiech)
Zdjęcia z premiery filmu:



Jeśli uważasz, że treści, które publikuję są wartościowe i chcesz, by pojawiały się częściej, możesz wesprzeć „Rozmowy do kawy” i zostać patronem portalu! Link: https://patronite.pl/RozmowyDoKawy/description