Jego prywatne muzeum mieści się w piwnicy jednego z oświęcimskich bloków. Kolekcjonuje głównie przedwojenne przedmioty związane z miastem, choć w jego zbiorach figurują także eksponaty pochodzące z obozu KL Auschwitz-Birkenau: stołek, na którym wieszano Rudolfa Hoessa, więzienny pasiak, czy obozowe szachy wykonane z puszki po sardynkach. Przyjmuje gości bezpłatnie, zasypując ich niezwykłymi historiami. Mirosław Ganobis żyje na styku dwóch światów…

Mirku gdzie my się właściwie znajdujemy?

Jest to prywatne muzeum, mieści się w poniemieckim bloku, wybudowanym w 1943 roku. Był to schron dla rodzin, które tu mieszkały. Znajomi się ze mnie śmieją, mówią: – Dobra, piwnica wygląda jak mieszkanie: są meble, obrazy. Jak zatem wygląda twoje mieszkanie? – W mieszkaniu trzymam ziemniaki! (śmiech)

Kolekcjonujesz przedmioty związane z mieszkańcami Oświęcimia.

Pocztówki, dokument, zdjęcia, przedmioty.

Foto: Jarosław Fiedor

W jaki sposób do ciebie trafiają?

Na początku chodziłem po różnych strychach i piwnicach w Oświęcimiu. Szukałem, wygrzebywałem, często wyglądałem jak kominiarz. (śmiech)

Ile miałeś lat kiedy zacząłeś komponować swoją kolekcję?

11 lat. Moja babcia często rozmawiała z moja mamą o historii miasta, o jego mieszkańcach. Ja słuchałem tych konwersacji, ale nie do końca je rozumiałem. Raz rozmowa toczyła się o studni w centrum miasta. Kilka dni później szedłem tamtędy z mamą i powiedziałem: – Mamo, ale babcia kłamie! Mówiła, że studnia jest na rynku, a jej nie ma! – Synku, studnia była tu dawniej. Zapytaj babci. Babcia opowiedziała mi historię. I tak się zaczęło.

Babcia stała się twoim historycznym przewodnikiem.

Pytałem np.: – Babciu, kto to są Żydzi? Jako dzieciak nie wiedziałem tego. Babcia wytłumaczyła mi, że to są ludzie, którzy byli Polakami, mieszkali tutaj. Większość z nich zginęła w obozach zagłady podczas wojny. Opowiedziała mi o ich kulturze, dlaczego w mieście nie ma tych, którzy przeżyli. Wtedy bardzo mało się o tym mówiło. Nikt nie chciał słyszeć o Żydach. Kiedy bywałem w Międzynarodowym Domu Spotkań Młodzieży w Oświęcimiu, rozmawiałem z grupami niemieckimi. Okazało się, że nasi zachodni sąsiedzi wiedzą więcej o naszym mieście, niż my sami.

Twoje pierwsze historyczne trofea, to rzeczy z oświęcimskiej Fabryki Wódek i Likierów Jakóba Haberfelda.

Fabryka zarządzana przez Haberfeldów istniała do wybuchu wojny w 1939 roku. Później była w rękach okupanta, następnie Skarbu Państwa. W 1989 roku ogłoszono upadłość rozlewni, mienie rozkradziono. W fabryce pozostały jednak dokumenty, meble, butelki. W latach ’90-tych trwała akcja „Posesja”, która polegała na kontroli miasta pod względem czystości. W interwencjach brali udział strażnicy miejscy, kominiarze, władze miasta. Inspekcje obejmowały m.in. zakłady pracy. Na strychu fabryki znaleziono tony nieposegregowanych dokumentów. Uznano, że taki bałagan może przyczynić się do pożaru. Dokumenty wywieziono pospiesznie do skupu makulatury. Dowiedziałem się o tym zbyt późno. Chciałem odkupić dokumenty, które miały trafić na przemiał do Krakowa, ale usłyszałem, że mnie nie stać.

Nie odpuściłeś.

Usłyszałem, że jeśli zdobędę 2 tony makulatury, to będę je mógł wymienić na archiwalne zbiory. Stan magazynu musiał się zgadzać! (śmiech) W tamtych czasach nie byłem w stanie podołać zadaniu. Wiedziałem jednak, że w fabryce na pewno jakieś dokumenty jeszcze są. Poprosiłem kierowniczkę obiektu o wejście na jego teren. Wytłumaczyłem, że chcę uratować historyczne pamiątki. Nie zgodziła się w obawie, że inni pracownicy będą mówić na mieście, że wpuszcza obcych na teren fabryki. Niebawem usłyszałem, że poszukują pracownika. Zatrudniłem się! Wkrótce miałem dostęp do wszystkich miejsc na terenie fabryki. Zabezpieczyłem resztki dokumentów i butelki, które mam teraz w kolekcji. Najcenniejsza jest jednak szafa z biura Haberfelda.

 

A co z innymi rzeczami, które posiadasz w zbiorach?

Kiedy zabrakło babci to mama opowiadała mi historie. Były to jednak opowieści z drugiej ręki, niekompletne. Mama zaproponowała, żebym chodził i rozmawiał o historii miasta ze starszymi ludźmi. Początkowo nikt nie traktował mnie poważnie, pewnie z racji wieku. Miałem kilkanaście lat. Mama poleciła, bym przedstawiał się jako wnuk Boguckiego. Dziadek był prezesem banku w Oświęcimiu, pracował też w sądzie, a po wojnie był administratorem pożydowskich kamienic.

Wszystkie drzwi były już otwarte?

Zgadza się. Pierwszy mój „wywiad”, był z panią, która mieszkała u Haberfeldów. Opowiedziała mi całą historię, dała namiary na nich (przed wojną uciekli do USA – red.). Korespondowałem nawet z nimi. Kiedyś chciałem się pochwalić kolegom z podwórka o moim sukcesie, ale nikt mi nie wierzył. Myśleli, że kłamię. Wiedziałem, że muszę nagrywać rozmowy. Pojechałem do Pewexu do Katowic i za całą wypłatę kupiłem dyktafon. Koledzy w końcu uwierzyli. Byli pod wrażeniem.

Co robiłeś z nagraniami?

To były moje notatki. Podczas kolejnych wywiadów mogłem odnieść się do wiedzy, którą posiadałem dzięki wcześniejszym rozmowom. Pytałem też ludzi, czy nie mają jakichś pamiątek. Jedni pokazywali mi historyczne przedmioty, inni przekazywali mi je do mojej kolekcji.

Tak po prostu oddawali ci te rzeczy?

Jedna kobieta chciała mi przekazać fotografie przedstawiające przesiedlenia Żydów. Zapytałem dlaczego chce mi podarować taki skarb? Odpowiedziała, że jest już starszą osobą. Jej córka nie interesowała się pamiątkami. Kobieta bała się, że po jej śmierci te fotografie trafią do śmieci. Stwierdziła, że lepiej będzie jak przekaże mi te rzeczy, bo nie dość, że się zachowają, to jeszcze będę ją miło wspominał.

Jeździłeś też po giełdach staroci.

Wrocław, Bytom, Katowice. Było mi mało. Zacząłem jeździć na Czechy, Austrię. Myślałem, że skoro wojna nie była tam aż tak odczuwalna jak u nas, to więcej przedmiotów się zachowało. Wcale tak nie było. Oni wysyłali takie rzeczy do polskich antykwariatów, bo u nas łatwiej je było sprzedać. Potem pojawiło się Allegro, zacząłem tam kupować. Z tym, że nie zawsze przedmioty do mnie trafiały… Sporo było oszustów.

Skąd u ciebie rzeczy z obozu koncentracyjnego?

Ja głównie zbieram rzeczy, związane z przedwojennym miastem. Miastem zapomnianym. Ale wiadomo – wszystkim Oświęcim kojarzy się głównie z Auschwitz. Ludzie zaczęli przynosić mi rzeczy z obozu. Sam trafiałem na aukcjach na takie przedmioty. Trudno koło tego przejść obojętnie… Posiadam w kolekcji na przykład tablicę z napisem „Auschwitz”. Czysty przypadek. Mam firmę, która sprzedaje i montuje okna. Kiedyś wykonywaliśmy usługi w Dworach. Klientka prosiła, żeby ostrożnie wyrwać okno z łazienki, ponieważ ma nowe płytki. Wytłumaczyłem, że to nie taka prosta sprawa. Pracownik działał w łazience, ja na drabinie od zewnątrz. Patrzę z góry i widzę na placu blachę. Czytam i nie wierzę: Auschwitz! Była wygięta i służyła za przykrycie młockarni, żeby nie rdzewiała. Mówię do tej kobiety, że będziemy likwidować okno drzazga po drzazdze, a jak nam się uda zrobić to nieinwazyjnie, to sprzeda mi blachę. Ona na to: – A niech se pan weźmie! Po co mi ona?!

Pytanie nasuwa się samo: skąd blacha znalazła się na podwórku tej pani?

Dla mnie to też ważna kwestia. Próbuje dotrzeć do historii każdego eksponatu, który posiadam. Okazało się, że tablica stała na granicy Dworów i Oświęcimia. Kiedy od strony Zatora zaczęli wkraczać Rosjanie, Niemcy uciekali w popłochu. Mąż tej kobiety z radości, że okupant czmycha, wyrwał tablicę i rzucił na podwórko. Potem zorientował się, że nie jest to dobry pomysł, bo Rosjanie mogą pomyśleć, że współpracował z Niemcami, skoro posiada u siebie taką rzecz. Ukrył ją w stodole. Jak już się wszystko ustabilizowało, bodajże w 1947 roku, postanowił zbudować pasiekę. I brakło mu materiału na pokrycie dachu w jednym z uli. Przypomniał sobie, że ma tablicę… Kiedy zmarł – ule zgniły, ale blacha została. Kobieta przykryła nią młockarnię.

Foto: Jarosław Fiedor

Cały czas mój wzrok przykuwa pasiak obozowy.

Przyszedł kiedyś do mnie mężczyzna, który usłyszał czym się zajmuję. Przyniósł pasiak. Powiedział, że należał do jego dziadka, który był więźniem w obozie. Nie miałem żadnych gwarancji, co do jego autentyczności, ale musiałem zaryzykować i go kupić. Drugiej szansy mogłoby nie być.

Ile cię to kosztowało?

800 złotych. To nie jest duża suma za taki eksponat.

Następnym krokiem było śledztwo.

Tak. Poszedłem do Muzeum Auschwitz.

Miałeś nazwisko i numer obozowy.

Zgadza się. Znalazły się trzy relacje dotyczące tego więźnia, ale pojawiły się niejasności: numer na pasiaku nie zgadzał się z numerem więźnia! Na stary identyfikator naszyto inny, który jak się okazało – nie widnieje w ewidencji. Dlaczego Mieczysław Piłat, bo tak się nazywał więzień, zaszył prawdziwy numer obozowy – nie wiadomo. Jednak zapiski z Muzeum Auschwitz potwierdziły, że pasiak jest prawdziwy.

Foto: Paweł Kłoda

Wnuk Mieczysława Piłata mówił prawdę.

Powiedział mi jeszcze, że ma od dziadka stołek, na którym powieszono Rudolfa Hoessa! (komendant Auschwitz – Birkenau, zbrodniarz i ludobójca, powieszony w 1947 roku na terenie obozu – red.). Rok go namawiałem, żeby mi go sprzedał. W końcu się udało.

Rzecznik Muzeum Auschwitz powiedział Polskiej Agencji Prasowej, że nie są w stanie potwierdzić autentyczności przedmiotu, ale też jej podważyć.

Według wnuka Mieczysława Piłata stołek leżał przez lata w piwnicy. Kiedy dziadek zmarł, ojciec chciał sprzedać historyczny przedmiot do Muzeum Auschwitz. Jednak w tamtych czasach nie skupowano takich rzeczy.

Ważne są jednak fakty: mimo, że Mieczysław Piłat pochodził z Czeladzi, po wojnie wrócił i zamieszkał na terenie Państwowego Muzeum Auschwitz – Birkenau. W tamtych blokach, po wyzwoleniu, mieszkało wielu byłych więźniów.

Skoro tam mieszkał, to musiał być świadkiem egzekucji Rudolfa Hoessa.

Tak sobie pomyślałem. Świadkami egzekucji była ograniczona liczba ludzi, bodajże koło stu osób. Wiadomość, że zbrodniarz został przywieziony do Oświęcimia, szybko się rozniosła. Pół miasta przyszło pod obóz. Ludzie chcieli go zlinczować! UB przeraziła ta sytuacja i przetransportowali szybko Hoessa do więzienia w Krakowie. Przywieźli go z powrotem na drugi dzień. Oczywiście w tajemnicy. Na ostatnie życzenie poprosił o kawę i księdza. Pod szubienicą okazało się, że sznur jest za krótki! Hoess był niski. Ubecy spanikowali. Presja czasu była ogromna – znów mieszkańcy mogli się dowiedzieć o egzekucji. Wiesz kto mieszkał naprzeciwko szubienicy?

Mieczysław Piłat.

Tak. Ubecy weszli do jego mieszkania i zabrali stołek. Podstawili Hoessowi po nogi. Powiesili go. Po egzekucji plac opustoszał, a Mieczysław Piłat zabrał sobie swój stołek.

Egzekucja R. Hoessa. Zdjęcie ze zbiorów M. Ganobisa

Są świadkowie, którzy potwierdziliby tę historię?

Nagłośniłem sprawę w Gazecie Krakowskiej, dzięki redaktor Monice Pawłowskiej. Gdy już materiał się ukazał, zadzwonił do niej pracownik Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. Zapytał czy zydelek, który posiada Mirosław Ganobis, należał do Mieczysława Piłata. Monika nie podała takiej informacji w artykule! Wiedziałem o tym tylko ja i ona.

Konsternacja.

Pracownik muzeum wytłumaczył, że rozpoczął własne śledztwo w tej sprawie. Dotarł do mieszkanki Krakowa, która była świadkiem egzekucji. Potwierdziła, że stołek użyty podczas wieszania Hoessa należał do Mieczysława Piłata. Mało tego – pracownik muzeum dotarł do kolejnego świadka, który był w stanie potwierdzić autentyczność przedmiotu! Powiedział, że stołek miał jedną nogę krótszą, bo korniki zaczęły go zżerać.

[Mirek wstaje i prezentuje stołek z jedną krótszą nogą, zaatakowaną przez korniki. Przechodzą mnie ciarki…]

Foto: Jarosław Fiedor

Ani świadkowie, ani pracownik muzeum, nie widzieli jeszcze stołka!

Czyli masz już pewność, że posiadasz przedmiot o niezwykłej wartości historycznej.

Tak, a zapłaciłem za niego 350 złotych.

Niesamowite…

Wiesz na czym teraz siedzę?

[Mirek wskazuje na nierzucający się zupełnie w oczy fotel]

Nie mam pojęcia…

To jest fotel Hansa Kocha.

[Mirek pokazuje mi zdjęcie esesmana]

Ten człowiek był odpowiedzialny m.in. za wrzucanie Cyklonu B (środek używany do uśmiercania więźniów – red.) do komór gazowych w obozie Auschwitz. To fotel nie z obozu, tylko z jego domu. Prywatny.

Foto: Mirosław Ganobis

Pewnie wielu twoich gości zeskakuje z niego, jak się dowiaduje skąd pochodzi…

Niektórzy po sam sufit! Dla mnie to jest krzesło o wartości historycznej. Ja nie osądzam Kocha jako człowieka. Nie wiem czy był dobry, czy zły. Nie wszyscy Niemcy byli złymi ludźmi. Kiedy robiłem wywiady, wielu ludzi podkreślało, że gorsi byli Rosjanie.

Ja mogę być zły na Niemcy za wojnę. Za to, że wyrządzili krzywdę nam i innym narodom. Zniszczyli nasz kraj, mordowali naszych rodaków. Jednak nie mogę podchodzić do sprawy indywidualnie , bo ich po prostu nie znałem.

Nie mogę przestać myśleć o metalowej grze z obozu, którą posiadasz…

Szachy. Kupiłem je na allegro za 500 zł. Szok, że tak tanio, bo aukcję obserwowało ponad sto osób. Pudełko jest zrobione z puszki po sardynkach z Portugalii. Wieczko jest drewniane. Na puszcze widnieje napis „Auschwitz, 1943 rok”. W środku znajduje się komplet figurek, ręcznie robionych. Zapytałem panią, która wystawiła szachy na aukcję, czy zna ich historię. Powiedziała, że mąż likwiduje rzeczy w mieszkaniach, których właściciele zmarli. Szachy znalazł w Gliwicach, na strychu jednego lokum.

Foto: Jacek Balon

Wiem, że nie sprzedajesz rzeczy, które posiadasz w kolekcji.

Nie. Udostępniam je nieodpłatnie. To jest moja pasja. Ja żyję z czegoś innego.

Nie boisz się przechowywać tę kolekcję w piwnicy?

Boję się. Wystarczy mała iskra i wszystko znika…

Możesz ubezpieczyć swoje „skarby”.

Z tym jest problem, bo musiałbym mieć wszystko wycenione i skatalogowane. Obecnie mam 2800 eksponatów. Kiedyś ubezpieczyciel zapytał ile to wszystko jest mniej więcej warte. Odpowiedziałem, że dla mnie jakieś 100 tysięcy złotych.

Te rzeczy, podobnie jak dzieła sztuki, są warte tyle, ile ktoś będzie chciał za nie zapłacić.

Racja, ale musiałem podać jakąś kwotę. Ubezpieczenie, przy cenie którą podałem, kosztowałoby mnie około 8 tysięcy rocznie…

A Urząd Miasta nie mógłby cię wesprzeć? Udostępnić jakieś bezpieczne lokum?

Obserwują mnie i moje poczynania ludzie z całego świata. Pytają jak to jest możliwe, że miasto w którym mieszkam, ignoruje to wszystko. Dla nich jest to nienormalne. W każdym innym miejscu, władze miasta zapewniłyby takiej kolekcji odpowiednie zaplecze. Ja przecież bezpłatnie promuję Oświęcim na całym świecie!

Podejmowałeś jakieś rozmowy z władzami?

Dla mnie temat jest zamknięty. Są w urzędzie osoby, które działają na moją niekorzyść. Na początku myślałem, że to kolejni prezydenci patrzą na sprawę nieprzychylnie. Nic bardziej mylnego. Kiedy miasto potrzebuje ode mnie np. archiwalne zdjęcia na plakaty czy billboardy – nie ma sprawy. Daję za darmo. Kiedy ja coś potrzebuję – nagle drzwi się zamykają.

Ponad 10 lat temu przygotowałem album „Oświęcim-Auschwitz. Na styku dwóch światów” – 380 stron. Złożyłem go ze swoim kolegą. Zapłaciłem tylko koszty skanowania i czyszczenia archiwów. Resztę kolega robił za darmo, po nocach. Kosztowało mnie to około 7 tysięcy złotych. Prosiłem urzędników, aby pomogli mi go wydać, bądź wsparli w szukaniu inwestora. Mi samemu było przecież dużo trudniej. Nie chciałem za to pieniędzy, tylko np. z 1000 sztuk – 50 egzemplarzy dla mnie. Przez 10 lat, od kolejnych prezydentów słyszę, że super pomysł. Obecny szef miasta, w mojej obecności, zaakceptował album. Wystarczyło już tylko przedstawić projekt radnym na sesji budżetowej, ale urzędnicy tego nie zrobili, mimo wielu moich próśb. Jeden z radnych sam wysłał zapytanie do władz w mojej sprawie. Otrzymał pismo, z którego wynikało, że o sprawie nie wiedzą, poza tym moje zbiory nie są wiarygodne! Wcześniej jak udostępniałem miastu moje archiwa, to problemu z autentycznością nie było?!

Dziwna sprawa.

Nie jestem odosobnionym przypadkiem. Z podobną problematyką zderzyła się była właścicielka galerii „Pro Arte”. Też walczyła z urzędnikami. Tak długo podnosili jej czynsz, że w końcu zamknęła galerię. Kiedy miasto sprzedawało bankom budynki na rynku, trzeba było pomyśleć o rodzimych artystach. Można było zagospodarować niewielkie przestrzenie na ich działalność. Mamy wielu mistrzów, którzy promują Oświęcim poprzez swoją pracę twórczą: malarzy, rzeźbiarzy, grafików, muzyków itd..

Część twoich eksponatów podróżuje obecnie po świecie.

Tak. Część zbiorów jest teraz w muzeum w Madrycie. Następnie wystawa odwiedzi inne kraje europejskie m.in. Szwecję i Danię. Później trafi do Ameryki Południowej. Zbiory przemieszczać się będą po świecie przez 7 lat. Przybliżą historię Auschwitz i Oświęcimia milionom ludzi.

Niedawno zrealizowałeś film dokumentalny o Oświęcimiu.

Oświęcim – Auschwitz”. Na styku dwóch światów”. Traktował o przedwojennym i okupowanym mieście. Nagrałem go z przyjaciółmi, bez żadnego wsparcia finansowego. Dwa pokazy przy pełnej sali w oświęcimskim kinie. Później obraz wyświetlany był w Chełmku, Kętach, Zatorze czy Brzeszczach. Projekcje odbywają się także w różnych szkołach. Nieodpłatnie oczywiście. Być może dokument pojawi się na antenie TVP Historia.

Bywasz też aktorem w podobnych produkcjach.

Tak, od 1989 roku udzielam się jako konsultant i aktor w filmach traktujących o Oświęcimiu, takich jak: „Triumf ducha” (reż. Robert M. Young, 1989), „Uciekinier” (reż. Marek Tomasz Pawłowski, 2006), „Dotknięcie Anioła” (reż. Marek Tomasz Pawłowski, 2015).

Ciekawa historia była z filmem „Triumf ducha”. Przez przypadek zatrudniłem się na kuchni, która obsługiwała całą ekipę filmową. Po pracy mogłem zobaczyć jak wygląda cała produkcja od podszewki. Z bliska obserwowałem grę aktorską Willema Dafoe! W ogóle wtedy Amerykanie produkowali filmy przy takim zapleczu technicznym, że gdzie tam my do nich. Mieli agregat prądotwórczy, który oświetlał cały obóz, a mógł 50 tysięczne miasto! Drugi mieli w zapasie…

Jeden z pracowników miał za zadanie kupić w Warszawie samochody dla ekipy filmowej. Jak poprosił w salonie o sześć aut od ręki za gotówkę, to sprzedawcy chcieli dzwonić po policję! (śmiech)

Mafia!

Musiał się facet przedstawić, pokazać dokumenty i dopiero się sytuacja uspokoiła! (śmiech)

Dziękuję ci bardzo za rozmowę. Było to bardzo pouczające spotkanie i niezwykła podróż w czasie.

Bardzo dziękuję! Zapraszam wszystkich chętnych do odwiedzania muzeum. Przypominam, że wejście jest bezpłatne.

 

Jeśli uważasz, że treści, które publikuję są wartościowe i chcesz, by pojawiały się częściej, możesz wesprzeć „Rozmowy do kawy” i zostać patronem portalu! Link: https://patronite.pl/RozmowyDoKawy/description