W 1997 roku pojawił się na polskiej scenie muzycznej i od razu odniósł wielki sukces. Singiel „Kobiety są gorące” stał się wielkim hitem. Za najlepszą płytę taneczną otrzymał Fryderyka – najważniejszą nagrodę branży muzycznej. Grał 200 koncertów rocznie, wystąpił w Opolu, był stałym gościem programów radiowych i telewizyjnych, przyjaźnił się Jackiem Danielsem. I choć od debiutu wydał jeszcze trzy albumy, na piąty jego fani czekali… 15 lat! Dziś wraca z nowymi przebojami, w tym słynnym „Materaccim”.

Mało kto wie, że jesteśmy kolegami po fachu. Z tym, że ja nie śpiewam!

Zgadza się. Pracuję w Radiu Olsztyn od 1995 roku, etat dostałem trzy lata później. Mam swoją audycję „Według Norbiego”, w każdą sobotę o godzinie siedemnastej. Przyjeżdżam raz w miesiącu do Olsztyna, siedzę dwa dni, nagrywam cztery odcinki i spadam.

Prowadziłeś też różne programy w telewizji.

Pierwszy program robiłem dla Polsatu, jakieś dwadzieścia lat temu. Był „Słoneczny Top 10”, listy przebojów.

W medialnym CV masz także pozycję „gospodarz teleturniejów”.

(śmiech) Tak! Świetnie płacili, dlatego się zgodziłem. Chociaż potem trochę żałowałem, nie dlatego, że obciach – bo ja jestem bezobciachowy! Problem był taki, że nagrywaliśmy programy w Krakowie, zwykle latem. Grałem koncerty w weekendy i zamiast zostać później z kumplami na imprezy, to zapierdzielałem do Krakowa. Nieważne czy byłem na Mazurach, w Szczecinie, czy gdziekolwiek indziej. To było przesrane. Był czas, że latałem awionetkami, albo lotami liniowymi. Fajna kasa, ale szalone życie.

Obecnie w mediach szok i niedowierzanie: NORBI wraca z nową płytą! Po piętnastu latach!

Tak, chociaż dla mnie stwierdzenie, że 'wracam’ jest trochę dziwne. Gram sto koncertów rocznie, robię to od dwudziestu lat.

foto: archiwum prywatne Norbiego

Podobne wnioski wysnuł kiedyś Marcin Milller z zespołu „Boys”. Powiedział mi, że to, iż w telewizji jakiś czas nie było disco polo, nie oznacza, że on nie koncertował. Jednak większość ludzi myślała, że zniknął, przepadł.

Jest tak. Jak cię nie widać, to nie istniejesz, choć mam wrażenie, że ja w mediach pojawiam się za często.

Dlaczego tak długo zwlekaleś z produkcją nowych utworów?

Lenistwo… czyste lenistwo. Cały czas dzwonił telefon: „Przyjedź tu”, „przyjedź tam”. Miałem wydane cztery płyty, spory repertuar, dzwonili – to jechałem. Człowiek się rozleniwia. Masz z czego żyć, jestes zapraszany, więc po co? Koledzy z zespołu mówią: – Stary! Weź się ogarnij, nie rób wiochy! I tak po piętnastu latach ukaże się płyta. Choć nie mam żadnego ciśnienia.

To w jakim celu ją wydajesz?

Dla satysfakcji. I dla przyjemności. A jeśli daj Boże, bo to zawsze jest z tyłu głowy, będzie sukces, to zrobi się jeszcze bardziej miło. Piąta płyta w dorobku – fajnie to brzmi! Chociaż – po piętnastu latach?! No sorry! (śmiech) Można powiedzieć, że co roku wydawałem płytę i tu nagle: pyk! Piętnaście lat przerwy!

Artysta bez ambicji?

To jest zupełnie inaczej, niż w takiej rockowej muzie, czy bardziej ambitnej. To co robię, nie jest sztuką, tym bardziej wysoką. Robię muzykę użytkową. To chyba jakieś usprawiedliwienie: takie kompozycje wpadają prawym uchem, wylatują lewym…

Te piętnaście lat to kawał czasu. Realia pewnie mocno się zmieniły.

(śmiech) To były zupełnie inne czasy, niż dziś. Jeszcze pięć lat temu grałem koncerty z zepołem. W tej chwili tak nie ma. Jeśli w miesiącu gram trzynaście koncertów, to trzy gram z zespołem, a dziesięć z półplaybacku. Kiedyś proporcje były odwrotne.

Taką sytuację kreuje m.in. disco polo, czyli muzyka popularna, bądź popularno – naukowa. (śmiech) Jak do mnie ludzie dzwonią, to nie bardzo chcą słyszeć o zespole. Mam być ja, reszta jest dla nich nieistotna. Przyjeżdżam na miejsce, scena przygotowana jakby „Perfect” miał grać, a my jesteśmy we dwóch! Występy są oczywiście udane, ale to nie jest to.

Jak kategoryzujesz swoją muzykę?

Jako pop, tylko „mówiony”! (śmiech) Bo nie jest to kurczę disco polo, nie jest to też muzyka dyskotekowa… Taki „mały pop”.

Popuś?

(śmiech) Może być!

Twoja kariera rozpoczęła się w 1997 roku. I to od razu była petarda. To się rzadko zdarza, żeby wszystko wypaliło od tak.

Chyba w ogóle się nie zdarza.

Kiedyś Stachursky powiedział mi, że on czekał na swoją szansę jedenaście lat.

Ja miałem dużego fuksa, masę szczęścia. Trafiłem na dobry czas. W 1997 roku była albo muzyka rockowa, albo disco polo. Popowy to był tylko „Piasek” i zespół „De Mono”. Koniec. Nie było tak jak dziś, że masz pełno muzycznych formacji. Ja zapełniłem ten „środek”.

Nim ruszyłeś podbijać polską scenę muzyczną, radziłeś się sporo Krzysztofa Kasowskiego „K.A.S.Y”.

Tak, to był mój mentor! (śmiech) W ’90. latach robiłem już jakieś kawałki, puszczało je Radio Olsztyn, ale to tylko lokalnie funkcjonowało. Mój kumpel dostał kiedyś pracę w BMG (polska wytwórnia muzyczna – red.) w Warszawie. Po jakimś czasie zaczął mnie motywować, abym nagrał swój materiał. W 1996 roku stworzyłem dziesięć piosenek. Wysłałem demo „Kobiety są gorące” do BMG, ale stwierdzili, że to się nie sprzeda. Mój kumpel poszedł ulicę dalej do Poligramu (obecnie Universal). Powiedzieli: Dawaj to gościu! I to jest koniec opowieści, drogie dzieci.

Podpisałeś kontrakt i wszystko się zmieniło.

Nagle dziennikarzowi radiowemu, choć wtedy i tak dużo zarabiałem, bo trzy tysiące złotych miesięcznie, wpadało trzydzieści kawałków, czasem pięćdziesiąt!

                                              

Byłeś gotowy na taki rozwój sytuacji?

Trudne pytanie…

W takich przypadkach często głowa nie nadąża za tym, co się dzieje. Ludzie się gubią.

Jak widzisz – żyję! (śmiech)

Wtedy nie miałeś takiego doświadczenia, dystansu do świata jak dziś.

No nie miałem. Masz rację. Choć trzeba pamiętać, że nie było jeszcze internetu, rozwiniętych mediów. Łatwiej było się ukryć.

Ale gotówka musiała działać na wyobraźnię.

Woziłem kasę do domu w kieszeniach. Byłem w szoku. Dolar kosztował dwa złote, litr benzyny złoty pięćdziesiąt, czy jakoś tak. Wyobrażasz sobie?

Gdzie lokowałeś pieniądze?

Mieszkania, samochody, zabawa. Miałem wtedy dwadzieścia pięć lat. Ja bardzo szybko się hajtnąłem. I od razu mówię, moi drodzy: nie powinniśmy się żenić przed trzydziestką! Wiem, bo mam trzecią żonę. Ale ja jestem długodystansowcem. W showbiznesie jest też za dużo pokus.

Ostatnio Kuba Wojewódzki w swoim programie stwierdził, że masz więcej żon niż hitów…

(śmiech) Mam duży dystans do siebie! Mnie to bawi. Wiadomo, że jest odwrotnie. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to nie ma problemu!

Trochę kawałków jednak nagrałeś, publika śpiewa je z tobą na koncertach.

„Rozkołysz się”, „Nie zaczepiaj mnie”, „Pokręciło się w głowie”. Jest tego sporo. Ale umiem się z siebie śmiać, bo inaczej bym zwariował. Nie blokuję się jak bracia Golec na hasło „Golec pier..olec”. Ja chciałbym, żeby coś takiego mnie spotkało! Brechtałbym z tego!

foto: archiwum prywatne Norbiego

Próbując zaczerpnąć informacji na twój temat, najczęściej słyszałem: „sympatyczny”. Przekopałem internet i znalazłem też inne określenie, które nieco mnie zaskoczyło: „znerwicowany”.

Nerwica jest niestety wynikiem wszystkich używek, które serwowałem sobie za młodu. W dużych ilościach. W zasadzie w ogromnych. To nie jest efekt presji czy stresu.

Czym się faszerowałeś?

Znajomi przywozili mi bardzo fajny towar. Jak w filmach amerykańskich. Plus do tego alkohol w obłędnych ilościach. Jack Daniels był moim najlepszym kumplem, w zasadzie przyjacielem. Piłem go z lodem, z woda sodową, piwem, z colą, bez coli. Takie były czasy, że człowiek się nie oszczędzał.

Kiedy wyhamowałeś?

Trochę za późno. Otrzepałem się i powiedziałem: Stop! Teraz piję tylko wodę. Wyobrażasz sobie?

Nie.

No właśnie – skandal! (śmiech)

Ciężko mi sobie to wyobrazić, bo w twojej branży trudno stronić od imprez. Sam śpiewasz: „Chcemy bawić się”!

Tak, cały czas są balangi… Od pięciu lat wypracowałem jednak system, który świetnie się sprawdza: wystawiam zawodników w swoim imieniu. Przychodzi wójt, burmistrz, dyrektor: – Norbi napij się z nami! Ja wtedy odmawiam, ale w moim imieniu wystawiam do walki chłopaka z zespołu. Był kiedyś taki hokeista Wayne Gretzky. Był bardzo dobrym zawodnikiem, ale kiedy dochodziło do bójki na lodzie, ktoś inny bił się za niego. Ja robię to samo.

                                           

Jakie to uczucie, kiedy jesteś na szczycie i powoli trzeba z niego schodzić.

Nigdy się tak nie czułem.

Przecież po kilku latach od debiutu zainteresowanie tobą malało. To całkiem naturalne.

Nie odczułem tego zupełnie. Mam taką samą stawkę za koncert, jaką miałem dwadzieścia lat temu. Osiem tysięcy brałem za koncert w 1997 roku, tyle samo biorę w 2018 roku. To jest dość śmieszne, ale dzięki temu wciąż jestem. Nie było tak, że brałem pięćdziesiąt tysięcy i nagle spadłem na osiem. Ok, może przez pierwsze dwa lata grałem dwieście koncertów, a teraz sto, ale ja nigdy nie miałem przestojów.

Otwarcie mówisz o swoich stawkach, co nie jest takie oczywiste, jeśli chodzi o resztę wykonawców.

Bo to żadna tajemnica! Jak zadzwonisz po Norbiego do jego managera, to i tak się dowiesz. To jest mój zawód, ja z tego żyję. Maryla Rodowicz bierze pięćdziesiąt tysięcy, „De Mono” dwadzieścia pięć, a ja osiem. Tyle.

Twoją siłą jest otwartość. Nie odmówisz zdjęcia z fanami, pogaduchy z wójtem, grilowanej kiełbaski z mieszkańcami. Każdemu przybijasz piątkę. To też napędza twój biznes.

Tak mi się wydaje. Happy PR (Public Relations – relacje publiczne, z otoczeniem – red.). Chyba dlatego tak długo jestem na rynku. Jestem normalnym człowiekiem po prostu. Może to nieskromne co powiem, ale gdzie nie pojadę, to słyszę: – Stary! Jesteś super! Nie dąsasz się, nie gwiazdorzysz! Wiesz, jestem bezproblemowym człowiekiem, nie świruję pawiana. Nie mieszkamy w Hollywood i nie jesteśmy aktorami amerykańskimi, choć tak się wydaje wielu ludziom z branży. Mi zupełnie odwrotnie. W dupie mam zewnętrzną otoczkę!

foto: archiwum prywatne Norbiego

Twoja życzliwość i dobra energia nie obróciła się nigdy przeciwko tobie?

Nie, nigdy. Jak jesteś dobrym, to to wraca. Jestem wrażliwy i bardzo lubię ludzi.

Wielu muzyków twierdzi, że nie chce się spotykać z fanami przed koncertami, bo tracą energię potrzebną do występu.

No co ty… Jak jest np.: Festiwal Disco Polo w Kobylnicy, to dwie – trzy godziny przed koncertem idę do ludzi! W ten tłum. Na piwo, kiełbaskę, flaczki. Jest wata cukrowa, cykamy zdjęcia.

Nie kryjesz się z tym, że grasz na festynach, potańcówkach, weselach. Inni artyści takie fakty przemilczają.

Ich sprawa, ja nie mam obciachu. Mogę grać na dziale z mrożonkami i drzeć mordę dla lumpeksu w Rzeszowie. Nie jest to dla mnie żaden problem, bo z tego żyję. W tej branży jesteśmy dziwkami. Pozostaje tylko kwestia stawki. Jeden wykonawca z pierwszych stron gazet, powiedział kiedyś, że nie zagra na weselu. Zagrał. Ktoś wyjął odpowiednią ilość gotówki i go kupił.

Skąd u ciebie ta obojętność na wszystko wokół?

Bo trzeba więcej uśmiechu na co dzień. Ja w młodości bardzo dużo latałem do Ameryki. Oni i Kanadyjczycy mieli takie pozytywne podejście do życia. Byli otwarci, weseli. Niektórzy mówią, że to sztuczne. Być może, ale też miłe i fajne. U nas tego brakuje, choć już jest dużo lepiej, niż kiedyś.

Mówisz o sobie, że jesteś apolityczny. Pamiętam jednak historię z jedną z polskich partii w tle…

(Śmiech) Już ci mówię jak było! Byłem kiedyś na Ibizie. Dzwoni znajoma: – Norbas wszyscy podpisują petycję, ten i tamten, ty też musisz! Byłem wtedy na imprezie, wesoły i zrobiony, mówię: – Ok, ja też mogę! Fizycznie nigdy niczego nie podpisałem.

Podczas sylwestra w Zakopanem rozdawałeś publiczności masło i znów w twoją stronę pofrunęły polityczne hasełka…

Nawet dzwoniła do mnie jedna redaktor, żebym skomentował to „wydarzenie”. Powiedziałem jej, że to była tak błaha sprawa, że nie ma co komentować. Taki był scenariusz imprezy, to był żart.

foto: archiwum prywatne Norbiego

Nie ma co komentować?! To powiedz mi co to jest: „Norbi opowiada o podróży poślubnej”, „Rola ojca w wychowaniu”, „Miłość od pierwszego wejrzenia”, „Teksty na podryw”?

[Norbi nie może przestać się śmiać]

Czyż nie są to tematy w śniadaniowych programach telewizyjnych, w których zabierasz głos?

Wiesz dlaczego tak jest?! Bo jak nikt nie może przyjść do studia, to dzwonią po Norbiego. Ja tam zawsze czekam na dole, w siedzibie telewizji. W pełnej gotowości! (śmiech)

Są zlecenia, które odrzucasz? Jest ktoś, kto nie powinien do ciebie dzwonić?

Nie, niech dzwonią wszyscy! Oczywiście w granicach przyzwoitości. Na pogrzebie bym chyba nie zagrał. Chociaż… (śmiech) Lubię chałturki w supermarketach. Wiesz dlaczego?

?

Bo zawsze mogę podpier..olić czekoladę! (śmiech) Bardzo też lubię wesela, bo przyjeżdżam, gram pół godziny, robię fotki z ludźmi i wyjeżdżam. Dla tych osób ważniejsze od mojego występu jest to, że do nich przychodzę po koncercie.

Wolisz festiwale czy festyny?

Bo ja wiem, chyba te mniejsze miejscowości i lokalne imprezy. Tam są prawdziwi, szczerzy ludzie. Tych „dużych” koncertów dałem mnóstwo. Na przykład kiedyś dla TVP graliśmy na sylwestra we Wrocławiu. Było ze sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Tam to aż dreszcze miałem!

Kiedy zagrałeś swój najlepszy koncert?

Cztery lata temu w Londynie, w O2 Shepherd’s Bush Empire. Zaprosiło nas Polskie Radio Londyn, w skrócie PRL. Grała też Doda i Stachursky. Na backstagu wisiały plakaty osób, które wystąpiły wcześniej: Elton John, The Hoo, The Doors… Kopara opadła! Publika kapitalna. Wyszedłem na scenę… No nie potrafię ci tego opisać… Grałem w USA, w Niemczech, Włoszech, ale to co się działo w Londynie, nie zapomnę do końca życia. To było coś nieprawdopodobnego!

[Norbi jest wyraźnie ożywiony. Wyciąga telefon i pokazuje mi zdjęcie z występu]

foto: archiwum prywatne Norbiego

Wróć do mnie! (śmiech) Konferensjerka często się pojawia?

Na sto koncertów, może z dziesięć razy jestem prowadzącym imprezę. Ale zwykle zajmuje to pół dnia. Nie chce mi się. Lepiej zagrać koncert i iść do hotelu. W zespole mam ksywę „Dziadu”, to o czymś świadczy.

Sprawdzasz wcześniej, gdzie będziesz koncertował?

Nie.

A może po „aferze w Szydłowcu” powinieneś? Tam na twoim występie pojawiło się około dziesięciu osób…

Winny się tłumaczy. No tak się stało. Na sto koncertów jedna wtopa. Minus osiemnaście stopni, zero reklamy.

Co wtedy czułeś na scenie?

Powiedziałem kolegom z zespołu, że zagramy dla tych, którzy przyszli.

Zdarzają się nieprzyjemne okrzyki na koncertach?

Pewnie, chociaż kiedyś więcej. Jeśli jestes osobą publiczną, to musisz się z tym liczyć. Jeden cię lubi, drugi nie lubi.

Szydera spływa jak po kaczce?

Brad Pitt kiedyś powiedział: „Psy szczekają, karawana idzie dalej”.

Mówisz, że nie śledzisz opinii na swój temat. Każdy artysta tak twierdzi, ale zwykle jest inaczej.

Nie śledzę, poważnie. Tyle, co mi znajomi przekażą. Ja nawet nie oglądam programów ze swoim udziałem. Wiesz, żyje mi się bardzo dobrze, nieźle zarabiam. Po co sobie to komplikować?

Pytam o krytykę, bo taka pojawiła się, gdy ukazał się twój nowy kawałek pt.: „Materacci”. Ludzie pytają na forach internetowych, czy po tylu latach, nie mogłeś przygotować czegoś lepszego, prawdziwej petardy?

Dla mnie „Materacci” jest najlepszy! Uważam, że ma świetny refren. Gdyby był często grany w rozgłośniach, byłby hitem! To jest numer z beką, nie można go brać jeden do jednego.

                                           

A tytuł najgorszego numeru wakacji, według jednego z portali internetowych, nie uwiera?

Mi ten numer spodobał się od razu, rozśmieszył mnie. Dostałem go od kumpli. Posłuchałem, mówię: – Wchodzę w to! Kwestia gustu.

Co jeszcze znajdziemy na nowym krążku?

Jest wspomniany wcześniej numer „Chcemy bawić się”, super się sprzedaje na „dżobach”, choć ludzie go jeszcze nie znają.

Zaprosiłeś sporo znajomych do współpracy przy tworzeniu płyty.

Jest Rozmus, Jarosińska, Miller z Boysów, Andrzej Rybiński, Paweł Stasiak. Ja jestem zachwycony!

Czego spodziewasz po NORBI 5, po powrocie po piętnastu latach?

Niczego, cieszę się, że płyta się ukaże.

Wśród twoich zajęć niekomercyjnych znajduje się pomoc charytatywna, o której mało wiadomo.

Bo uważam, że nie ma się czym chwalić. Często ludzie pomagają dla splendoru, raz w roku. Ja wolę działać po cichu. Dla mnie najlepsze w pomaganiu jest to, jak ktoś mi mówi, że dzięki mojemu zaangażowaniu, pomogłem mu stanąć na nogi. Odmieniłem troszkę jego los. O to w tym chodzi.

foto: archiwum prywatne Norbiego

Obecnie mieszkasz w Kielcach.

Tak, moja żona pochodzi z Radomia, i kiedyś mi zaproponowała wyjazd do Kielc. Nawet grałem tam kiedyś koncert. Bardzo mi się to miasto spodobało.

Żyjesz tam sobie jak pączek w maśle.

Wiem do czego pijesz! Kolega z Wrocławia otworzył biznes – pączkarnie. Stworzył franczyze. Namawiał nas długo, a ja na to: – No co ty Tomek?! Ja przecież jestem wykonawcą estradowym, moja żona szyje ciuchy! Pojechaliśmy do niego do Wrocławia, a tam wariacto! Szaleństwo! Wszyscy stali w kolejce do jego pączkarni! Wróciliśmy do Kielc, na deptak przy ulicy Sienkiewicza, przeszliśmy się w górę, w dół. Znaleźliśmy wolny lokal i mamy pączkarnię. Ruszyliśmy w listopadzie zeszłego roku.

[Norbi pokazuje mi na telefonie transmisję online, widzę kolejkę do jego pączkarni – z kamery ulokowanej w jej pobliżu]

Taki numer zrobiliśmy!

Jak się odnajdujesz w biznesie?

Dałem kasę, zatrudniłem jedenaście osób i się kręci. Świetni ludzie, więc pracy nie mam dużo. To jest biznes na zasadzie 'trzeciej nogi’, żeby coś się działo. Popyt jest duży, wstydu nie ma.

Koncertujesz głównie w weekendy, czyli przez resztę tygodnia pieczesz pączki?

(Śmiech) No tak! A poważnie, to bardzo mało czasu spędzam w domu. Stale gdzieś wybywam. Dam ci przykład, co będę robił w przyszłym tygodniu (Norbi siegą po telefon): jutro gram w Gdyni, w poniedziałek wpada do mnie TVP i rozmawiamy o pączkach z okazji tłustego czwartku, oczywiście zrobimy bekę! (śmiech) We wtorek nagrywam program dla disco polowego kanału Polsatu, we środę na dwa dni lecimy do Zurychu (na występ), w piątek koncert w kraju. I tak w kóło, kapcie stoją w domu zimne.

Później 8 marca – twoje przekleństwo?

8,9,10 i 11 marca gram „Kobiety są gorące” – normalna rzecz.

Kiedy przyjdzie czas na relaks?

Zakładam, że… nie, nie zakładam! Wyobrażam sobie, że trwa to wszystko jeszcze siedem, może dziesięć lat. Chociaż Krzysiu Krawczyk, znany jako mój ojciec, nadal koncertuje!

Na emeryturce: kapcie, fotel, pączuś, a w radiu…?

Tylko Radio Maryja! W kółko! I seks na odstresowanie!

 

Jeśli uważasz, że treści, które publikuję są wartościowe i chcesz, by pojawiały się częściej, możesz wesprzeć „Rozmowy do kawy” i zostać patronem portalu! Link: https://patronite.pl/RozmowyDoKawy/description